Gorące wiadomości

Tajne nauczanie w polskich przedszkolach

W polskich przedszkolach działa prawdziwa konspiracja. Wbrew przepisom, nauczyciele uczą potajemnie dzieci. Tym razem jednak nie, jak w dawnych czasach, historii i języka polskiego a... czytania i pisania. Bo rodzice nie chcą, by dzieci straciły rok bez nauki, a nauczycielom nie wolno, według przepisów, uczyć.

Wbrew przepisom w niektórych przedszkolach sześciolatki uczą się czytać i pisać. Rodzice sami proponują nauczycielom zakup podręczników i proszą o prowadzenie zajęć. Kuratoria będą sprawdzać, czy przedszkola realizują nową podstawę programową.

W jednym z przedszkoli w powiecie wołomińskim odbywają się tajne zajęcia z czytania i pisania dla sześciolatków. Tajne, bo zgodnie z nową podstawą programową dla wychowania przedszkolnego w zerówkach wszystkie dzieci nie mogą uczyć się czytać i pisać. Na zebraniu dla rodziców nauczycielka podkreśliła, że dzieci są gotowe do nauki i za zgodą opiekunów może ją rozpocząć. Rodzice zakupili podręczniki, które trzeba ukrywać na wypadek kontroli kuratorium oświaty, i sześciolatki poznają już pierwsze literki. Z tego samego względu na zajęciach nie używa się też tablicy.

Podobnie uczą się także dzieci w jednym z przedszkoli w powiecie pruszkowskim oraz we Wrocławiu. Tyle, że w tych przypadkach nauka odbywa się na prośbę samych rodziców, którzy zaoferowali pomoc w organizacji zajęć, zakupili podręczniki i pomoce naukowe. W żadnym z nich dzieci nie mają jednak zeszytów. W przypadku kontroli byłby to ewidentny dowód na prowadzenie niezgodnych z prawem zajęć.

Więcej informacji w Gazecie Prawnej: W zerówkach odbywają się tajne komplety

Komentarz Adama Kadmońskiego - "Szkic pedagogiczny"


Zgodnie z tradycją nowa szefowa MEN postanowiła przeprowadzić dogłębną reformę edukacji. Co prawda trudno przewidzieć, co się z tych pomysłów ostatecznie wykluje, kierunek jednak wydaje się taki: uczniowie będą mniej obciążeni nauką. Można powiedzieć - i dobrze. Ostatecznie im kto więcej wie, tym ma więcej powodów do zmartwień. Co prawda John Stuart Mill twierdził, że lepiej być niezadowolonym Sokratesem, niż zadowoloną świnią, ale da się dowieść, że jest akurat odwrotnie, i że rację ma raczej Eklezjasta, który naucza: "z wielkiej mądrości - wiele utrapienia, a kto przysparza wiedzy - przysparza i cierpień". Jeśli więc produktem zreformowanej szkoły byłyby zadowolone świnie, czy - mówiąc mniej obrazowo - zadowoleni konsumenci popkultury, to rozwiązanie takie nie byłoby najgorszym z możliwych. Przynajmniej na gruncie teorii utylitaryzmu, głoszącej, że motorem działania winna być możliwie duża ilość szczęścia dla możliwie dużej grupy ludzi. A jeśli największą masę ludzką da się uszczęśliwić przez ogłupienie - to już trudno...

Z drugiej jednak strony nie każdy jest utylitarystą, a do tego brak wykształcenia co prawda sprzyja tępemu zadowoleniu, ale go nie gwarantuje, więc na edukację tak lekko ręką machnąć się nie da... Ostatecznie, z dwojga złego, już lepiej być niezadowolonym Sokratesem, niż niezadowoloną świnią. Co zatem robić?

Otóż, można nie przejmować się "edukację publiczną" i uczyć dzieci w domu. Patrząc z tej perspektywy im uboższy program szkolny - tym lepiej. Dzieci będą miały więcej czasu na naukę pokątną i nieoficjalną. A mamy tu niezłe tradycje. Bohdan Cywiński w "Rodowodach niepokornych" powołując się na policyjny raport z epoki pisze, że w roku 1901 nielegalnie uczyło się 33 procent ludności wiejskiej Kongresówki. Skoro można było w zaborze rosyjskim, to dlaczego nie dałoby się w brukselskim? Czytaj dalej...




Sonda: Czy nauczanie sześciolatków w przedszkolach czytania i pisania powinno być zabronione?

Opublikowano: 2009-10-06

Źródło: Dziennik


Zobacz więcej wiadomości



Żaden Czytelnik nie napisał jeszcze swojego komentarza. Napisz swój komentarz