Artykuł

Paweł Droździak

Paweł Droździak

Uwikłanie w przemocowy związek


Zasada "jednorękiego bandyty"


Zrozumieć zasadę działania tej maszyny, to zrozumieć wszystkie hazardowe gry świata. Jak się za chwilę przekonasz, podobny psychologiczny mechanizm działa nie tylko przy grach ale warto przyjrzeć się grom, by zrozumieć, jak to działa w innych sferach życia.

Urządzenie jest bardzo proste. Szafa wzrostu człowieka, trzy małe okienka i jedna potężna dźwignia po prawej stronie. Kiedy pociągasz, w tych kwadratowych okienkach wiruje kilka symboli. Jabłuszko, gruszka, śliwka, bananek... Kręcą się, kręcą, migają ci przed oczami... Po chwili się zatrzymują. Jeśli trzy takie same ustawią się w jednym rzędzie, z otworu na dole z brzękiem wypadnie deszcz monet. Jeśli tak się nie stanie, monety nie wypadną. Masz wówczas dwa wyjścia. Możesz albo odwrócić się i odejść, albo wrzucić kolejną monetę i raz jeszcze pociągnąć za dźwignię. Ile razy musisz pociągnąć? Różnie. I właśnie w tym tkwi sekret. Jeśli spędzisz godzinę w salonie pełnym takich automatów, prawdopodobnie usłyszysz z którejś strony wypadające na ziemię monety. Dziesiątki, setki cennych metalowych krążków wypada z hałasem na ziemię! Bilon! Mamona...! Wszyscy wokół z zazdrością gapią się na szczęśliwca, który łapie je w kurtkę, pcha do kieszeni i z trudem maskuje uśmiech satysfakcji , nie nadążając ich zbierać z podłogi.

Czyli to się zdarza. Jest możliwe od czasu do czasu. A co u ciebie? Pociągasz raz po raz, wrzucając nowe i nowe monety. Nic...nic...nic...nic... Znowu nic. Już już coś? ale nie. Nic. I nagle... sześć monet wypadło. Mogło być więcej, ale bananek się nie ustawił i zamiast niego w okienku zatrzymała się śliwka. Trzy bananki dałyby fortunę, niestety jednak były tylko dwa. Ale sześć monet to już coś. Mało brakowało. Próbujesz dalej. Wrzucasz kolejno tych sześć. Nic... pięć kolejnych, bo może znów sześć wypadnie...To się zwróci. To jeszcze nie strata. Inwestycja tylko... Nic. Wrzucasz szóstą. Dwie śliwki, dwie gruszki. Nic. Cholerne oszustwo. Walisz w szybkę pięścią, odwracasz się i odchodzisz. Ktoś inny zbliża się do automatu, pociąga za dźwignię raz i ... nie wierzysz własnym uszom?! Deszcz monet leci na ziemię. Z twojego automatu! Ktoś inny bierze twoje monety. Twoje wygrane! I tych sześć później wrzuconych? Bierze wszystko. Żre twoje pociągnięcia za dźwignię. Twoje zmitrężone godziny! Twoje wyrzeczenia... Przyszedł na gotowe! A wystarczyło tylko raz pociągnąć! Jednej monety brakowało ci do Wielkiej Wygranej. Jednej jedynej próby...!

Gdyby automat gwarantował wypłatę co pięć pociągnięć za dźwignię, większość ludzi nie otrzymawszy pieniędzy za siódmym razem odeszłaby od niego na zawsze. Po dziesiątym pociągnięciu przy maszynie nie będzie nikogo. Ale tylko pod jednym warunkiem - że ktoś zagwarantuje, że wypłaty będą regularne. Wtedy łatwo zobaczyć, że gdy nie wypadają monety, rzeczywiście coś jest nie tak z maszyną i że obietnica nie zostaje dotrzymana. Przy wypłatach nieregularnych jest jednak inaczej. Wiemy, że możliwość wygranej gdzieś czeka. Potencjalnie każde pociągnięcie za dźwignię może być nagrodzone fortuną. Ale też każde może być bezksuteczne. Żadne szarpnięcie tej diabelskiej wajchy nie jest więc tą prawdziwą, ostateczną porażką, która naprawdę gruntownie tu czegoś dowodzi.

Wrzucasz monetę kolejny raz. Ponosisz kolejny raz koszt. Ale nic nie jest gwarantowane, więc tak naprawdę daremność tego kosztu nie jest żadnym dowodem bezsensowności tej całej zabawy.

Tworzy to bardzo szczególną sytuację dla grającego. Żadna nieudana próba nie oznacza, że automat jest generalnie niewiarygodny jako źródło dochodu. Próby mogą być nieudane. W zasadach gry powiedziano to wyraźnie. Co więcej - co jakiś czas następuje udane podejście i może to być dosłownie każde następne. I to jest dotrzymane. Faktycznie, co jakiś czas ktoś wygrywa. Może być nawet tak, że podejdziesz, pociągniesz jeden jedyny raz i wygrasz wszystko za tym pierwszym razem. A jeśli tak się nie stanie? Jeśli pociągasz raz za razem i raz za razem nie wygrywasz niczego? W jakimś sensie właśnie taka sytuacja jest doskonałym uzasadnieniem decyzji, by grać dalej. Skoro wierzysz, że wygrana gdzieś czeka i wiesz, jak wiele było nieudanych pociągnięć, staje się dla ciebie jasne, że wygrana w jakiś sposób do ciebie się zbliża. Z próby na próbę wydaje się bardziej prawdopodobna. W pewnym sensie swoimi kolejnymi porażkami "zapracowujesz" na sukces. Który musi nadejść prędzej czy później. Im później, tym pewniej. Jeszcze jedna moneta... jeszcze dwie...

Czy to ci czegoś nie przypomina? W związkach, w których jedna osoba rani drugą, nieregularność bolesnych zachowań jest rzeczą typową. Żaden sprawca przemocy, żaden poniżający, niszczący partner czy partnerka nie dokonuje swoich niszczycielskich działań non stop bez najmniejszej przerwy. Są i dobre chwile. Złe doświadczenia przeplatane są dobrymi, tak jak w salonie hazardu nieudane pociągnięcia za dźwignię przeplata się chwilami wielkiej wygranej. Strona pokrzywdzona inwestuje i próbuje dzień po dniu. Nagrodę dostaje rzadko, niemniej nie zdarza się prawie, by nie dostawała w ogóle niczego. Awantury, poniżanie i bicie mogą trwać kilka lub kilkanaście dni, w końcu jednak nadchodzi ten wspaniały dzień, kiedy znękana osoba otrzymuje COŚ. Coś dobrego. Kwiaty, miły wieczór, dwa dni ciszy, prezent, komplement... Coś, na co przez cały ten zły czas można było czekać i liczyć. Coś, co przez te wszystkie złe godziny czekało, by jak deszcz złotych monet z jednorękiego bandyty wypaść ci wprost pod nogi. Tylko zbierać. Czy w ten sposób rzeczywiście cokolwiek się zyskuje? Prawda jest taka, że żaden salon gier nie ma uprawnień, by samodzielnie produkować monety. Brzęcząca wygrana musiała najpierw zostać tam przez kogoś wrzucona. Ale w takich sytuacjach nikt nie liczy ile monet sam wrzucił przez całe życie do brzucha maszyny. W raniących związkach moment "brania wygranej" także nie bywa chwilą, w której raniona strona zastanawia się, ile poświęciła, by się tego momentu doczekać. Nie widzi, że ta dobra chwila oprócz tego, czym jest sama w sobie, jest także znakiem. Oto skończyły się dni czekania na dobre zachowanie partnera. Ten moment ciepła od niego właśnie nadszedł. Potrwa przez jakiś czas, a później nadejdą kolejne dni wrzucania monety i czekania, by się ta dobra chwila powtórzyła raz jeszcze. I paradoksalnie - im dłużej będzie trwać oczekiwanie, tym pewniejsza wydawać się będzie nagroda. W końcu czy monety raz już nie wypadły?

W psychologii eksperymentalnej dobrze znane są eksperymenty na zwierzętach, podczas których badano, w jaki sposób wykształcają one pewne przyzwyczajenia. Nawyki takie nazywa się utrwalonymi zachowaniami. Nagrody za te zachowania noszą natomiast nazwę wzmocnień.

Szczur widząc zapalającą się lampkę naciska malutką dźwignię. Za każdym razem z otworu nad nią wypada kostka cukru. Jeśli szczur wyuczy się w ten sposób reagować na lampkę, w języku psychologii eksperymentalnej powiemy, że utrwalone zachowanie uzyskano za pomocą wzmocnień regularnych. Wzmocnienie, to właśnie ta mała kostka cukru. Wzmocnienie jest regularne, bo kostka cukru wypada szczurowi zawsze, gdy zrobi co trzeba.

Szczury to mądre zwierzęta i szybko zgadują w czym rzecz. W sąsiedniej klatce inny sympatyczny gryzoń także się już zorientował, że między lampką, dźwignią i cukrem zachodzi jakiś tajemniczy związek. On także naciska, gdy lampka zaczyna się palić, jednak w jego przypadku kostka nie wypada za każdym razem. Wypada co kilka prób. Nieregularnie. Możemy więc orzec uczenie, że utrwalone zachowanie uzyskano za pomocą wzmocnień nieregularnych. Dokładnie tak samo, jak w przypadku gracza stojącego przed Jednorękim Bandytą. W jego przypadku utrwalonym zachowaniem jest wrzucanie monety. Uzyskano je za pomocą wzmocnień nieregularnych - nieregularnego wypłacania nagrody. Szczur nie ma pewności, kiedy dostanie cukier. Gracz nie ma pewności, kiedy dostanie monety. Obaj więc robią to samo - próbują raz po raz, przekonali się bowiem, że czasem to działa.

Okazuje się, że zachowanie uzyskane za pomocą wzmocnień nieregularnych jest o wiele lepiej utrwalone, niż uzyskiwane przez regularne wzmocnienia. Jeśli szczur z pierwszej klatki nie otrzyma cukru po pięciu, sześciu naciśnięciach, nie tylko całkowicie zapomina o sprawie, ale i trudniej nauczyć go tego od nowa. Wierzył, ufał, ale się zawiódł i zniechęcił. Jest urażony i wściekły. Nieprędko zaufa raz jeszcze.

Z tym w drugiej klatce jest jednak inaczej. W ciągu treningu wzmocnień nieregularnych nauczył się, że jedna, dwie lub trzy nieudane próby nic nie znaczą. Trzeba zachować wściekłość i żale dla siebie i próbować raz po raz. Będzie próbował. Jeśli wzmocnienia były naprawdę nieregularne, a trening trwał długo, nasz gryzoń zachowa się niczym uzależniony hazardzista. Nic nie będzie w stanie przekonać go, że nie doczeka się cukru za swoje wysiłki. Widząc lampkę tygodniami będzie biegł do dźwigni i raz po raz naciskał w nadziei na szczęśliwy traf. Nie będzie wściekły. Nie będzie urażony. Nie będzie zawiedziony. Będzie podekscytowany. Będzie traktował tę sytuację jak zadanie. Skoro próbuję, a się nie udaje, to pewnie robię coś nie tak. Może to ze mną coś nie tak...? Pewnie trzeba szybciej naciskać. Albo wolniej. Albo mocniej... Czy to ci czegoś nie przypomina?

W jaki sposób wzmocnienia nieregularne mogą uzależnić ofiarę od sprawcy? Dokładnie tak samo, jak uzależniają hazardzistów i naszego małego przyjaciela daremnie usiłującego doprosić się cukru. To może być bolesna konstatacja, ale niestety taka jest prawda. Jeśli to samo twoje zachowanie raz jest nagradzane, a raz spotyka się z dezaprobatą, to mimo, że zdrowy rozum podpowiada coś innego, z tego zachowania raczej nie zrezygnujesz. Mimo, że nie zawsze wynika z niego dla ciebie coś dobrego, możesz czuć przymus, by je powtarzać właśnie przez to, że było "nagradzane" nieregularnie. Jeżeli każda randka jest miła, to po pierwszej niemiłej nieprędko umówisz się na następną. Jeśli jednak miłe i niemiłe randki przeplatają się, może się zdarzyć, że kolejne próby staną się czymś w rodzaju hazardu. Nigdy nie wiesz jak będzie. Ale czasem bywa fajnie, więc próbujesz, próbujesz, próbujesz...

Zadziwiająco wiele osób żyje z partnerem, który jest dla nich wspierający i daje im cokolwiek dobrego nie częściej niż raz, dwa razy na miesiąc. Reszta czasu to na przemian awantury, kłótnie, ciche dni, podchody, groźby odejścia, bicie, obrażanie się, sceny nieuzasadnionej niczym zazdrości, tłumaczenie sie z idiotycznych podejrzeń i wywlekanie krzywd prawdziwych i urojonych bez końca. Ale raz, dwa razy na miesiąc jest fajnie. Z brzucha maszyny sypią się monety, z otworka cukier, pani Jola zgadza się wpuścić pana Karola do małżeńskiego łoża, a pan Wojciech przynosi pani Annie do domu wypłatę w całości i w dodatku zabiera rodzinę na lody. Nikt nie wie, kiedy to będzie.

Znaleźć na niego (nią) sposób


W tym miejscu warto omówić kolejny mechanizm, występujący w raniących związkach, który także z hazardem ma wiele wspólnego.

Mając niesprawiedliwie krzywdzącego nas partnera staramy się go zrozumieć. To naturalne, że żyjąc z kimś, próbujemy pojąć, co robi i z czego wynikają jego bolesne dla nas zachowania. Próbujemy także w jakiś sposób poprawić swoją sytuację. Na przykład zachowywać się tak, by nie wywołać u drugiej strony agresywnych ataków lub złośliwych uwag. Bywa też, że próbuje się stronę tę zadowolić. Dostosować swoje działanie do wymogów sytuacji, tak, by uniknąć kłopotów. W przypadku większości sprawców jest to niezwykle frustrujące i niewdzięczne zajęcie. Pod wieloma względami przypomina ono hazard. W jaki sposób to działa?

Przypuśćmy (idąc za stereotypem głoszącym, że tylko kobiety są ofiarami przemocy w związkach), że jesteś kobietą i masz zazdrosnego partnera. Obsesyjny typ. Kontroluje i sprawdza. Wietrzy podstęp i zdradę. Kiedy uzna, że coś odkrył, bywa straszny. Często zdarza się, że robi awantury widząc, jak zakładasz na siebie coś, w czym atrakcyjnie wyglądasz. Bywało jednak i tak, że był zadowolony widząc cię w czymś ładnym , zainteresowany tobą, dumny z ciebie i nie szczędził ci pochwał. Jego reakcje na twój atrakcyjny wygląd są więc nieregularne. Może się zdarzyć, że kiedy ubierzesz się skromnie, skrytykuje cię właśnie dlatego. Trudno przewidzieć, jak będzie tym razem. Co wówczas może pojawić się w tobie? Prawdopodobnie zrobisz niestety to, co w takiej sytuacji robi większość ludzi. Zaczniesz poszukiwać metody przewidzenia jego reakcji. Sposobu. Klucza. Reguły. Jeśli tamtym razem zrugał cię za fioletową sukienkę i krzyczał, a poprzednio za nią cię chwalił, musi być jakiś powód tej różnicy w reakcji. Skoro tak jest, należy to rozszyfrować. Być może sekret tkwi w tym, dokąd się wybieracie...? Poprzednio kiedy był zły, byli to Kowalscy. Kiedy był zadowolony - Nowakowie.

Aha. Czyli do Nowaków można na ostro, ale do Kowalskich skromnie. Dziś do Kowalskich idziemy. Czyli czarny golf i dżinsy. Żadnych mocnych ozdób. Spokojna fryzura... Tak. Teraz będzie dobrze. Spokojne, luźne wyjście bez nadmiernego starania się o wywołanie wrażenia. Czy zawsze trzeba błyszczeć? Nie zawsze. Czasem człowiek potrzebuje odpocząć. Zadbać o siebie, zbliżyć się do rodziny? Wychodzisz z garderoby i...
    - Czy nie mogłabyś zadbać o siebie od czasu do czasu? Między ludzi idziemy przecież.

Pudło. Zagryzasz wargi i wycofujesz się. Zmieniasz strój. Myślisz. Kowalscy ok. Ale poprzednio miał tam być ten Grzesiek. Teraz go nie będzie. To może o tego Grześka chodzi? Głupio wyszło. Czyli mogę ubierać się fajniej, kiedy nie ma Grześka tak..? Ok. Odkryłaś klucz. Nie chodzi o Kowalskich, tylko o Grześka. Prawda, że proste? Zbliża się następne wyjście. Feralny Grzesiek w Brazylii, śmiało zakładasz zabójczą czarną. I...

    - Nie kochana. Tak to nie pójdziesz na pewno. W każdym razie na pewno nie pójdziesz tak, póki jestem twoim mężem. A może już chcesz to zmienić? O to ci chodzi? Szukasz sobie kogoś nowego? Brakuje ci męskiego zainteresowania? Nudzisz się sama w domu? Potrzebujesz zwrócić na siebie uwagę? Proszę. Proszę bardzo. No idź tak. Idź nie krępuj się... Amatorów na pewno nie zabraknie. Już myślisz o tym, jak będą się ślinić??

I tak dalej i dalej i dalej, przez następnych dziesięć minut. Wściekła wychodzisz z pokoju i zmieniasz ciuchy. Chce ci się płakać. Wściekłość, bezradność... Ale gdzieś na dnie tego wszystkiego czai się ta myśl. Co u diabła robię nie tak? Co skopałam? Dlaczego nie wyczułam niebezpieczeństwa? Przecież poprzednio było dobrze, a teraz tak... Musiałam go czymś sprowokować. Tylko czym?? No może rzeczywiście ta kiecka trochę przesadna na ten wieczór. Ale z drugiej strony... Chodziłam z nim już tak i nic nie mówił. Co go ugryzło...? Może to przez ten makijaż? I znów odkryłaś klucz. Kowalscy, Grzesiek, makijaż. Kombinacja tych trzech elementów. Za tydzień znów próbujesz i wychodzi. Czujesz, że panujesz nad sytuacją. Nawet kupujesz specjalny cień. Dyskretniejszy. Próbujesz za tydzień i... znów awantura. Tym razem to był jakiś koszmar. Jesteś wściekła na niego. Ale i na siebie. No przecież musi być jakaś metoda, żeby przewidzieć, co zrobi. Czyż żona nie jest szyją, na której kręci się głowa? Dlaczego wciąż nie udaje się go zadowolić? Czym on się kieruje? Co takiego robię, co tak go prowokuje do złości?

Już jesteś w pułapce. Ale nie przejmuj się. Większość ludzi w to wpada. Szukasz przyczyny w sobie. Próbujesz zmienić swoje zachowania. Traktujesz to, co on robi tak, jakby to była odpowiedź na twoje działanie. Czyli tak, jakbyś mogła swoim działaniem wywoływać to, lub tego unikać. Próbujesz odkryć klucz. Rzecz w tym, że go nie ma. Po prostu. Jego wybuchy zazdrości tylko pozornie wiążą się z tym, jak się ubierasz. W rzeczywistości pojawiają się całkowicie losowo. Jak wyniki rzutu kostką. Gracze w kości trafiają w podobną pułapkę.

Wiele eksperymentów naukowych zorganizowano, by obserwować, jak ludzie reagują na sytuację, której wynik pozornie zależy od nich, jednak w rzeczywistości jest całkowicie losowy. Na przykład w jaki sposób "zabierają się" do rzutu kostką. Porównajmy to z rzutem oszczepem, kiedy starasz się rzucić jak najdalej. Rzut oszczepem to sytuacja zadaniowa. Musisz się sprężyć. Mobilizujesz się, koncentrujesz, zbierasz siły, rozpędzasz się jak najlepiej, mocny zamach i rzucasz. Starasz się. Kiedy ci nie wyjdzie, analizujesz swoją technikę i następnym razem próbujesz poprawić błędy. Cały twój organizm mobilizuje rezerwy, gdy umysł skupia się na tym zadaniu. A jak jest przy rzucie kostką? Wynik rzutu nie zależy od ciebie w żaden sposób prawda? Prawda. Na poziomie zdrowego rozsądku wszyscy doskonale wiemy, że tak jest. Niezależnie od tego jak bardzo będziemy się starać, wynik rzutu będzie jaki ma być. Jest losowy. Wszystko jedno, jak mocno się będziesz wytężać, szóstka lub jedynka są tak samo prawdopodobne. Jeśli nie wierzysz, spytaj tych, co stracili na tym fortunę.

Możesz trzymać kciuki, powtarzać mantry, wzywać babcię i dziadka, pluć przez lewe ramię albo silić się na nonszalancję... wszystko jedno. Kostka zrobi co zechce i przecież ludzie to wiedzą. Okazuje się jednak, że niezależnie od tej teoretycznej wiedzy, zachowują się przed rzutem kostką troszeczkę tak jak przed rzutem oszczepem. Pewne elementy ich zachowania wyglądają, jakby szykowali się do zadania. Ale przecież nie ma żadnego zadania, prawda? Czemu więc się mobilizują? Możemy powiedzieć, że sytuację losową instynktownie traktują tak, jak sytuację zadaniową. Mimo, że zadania nie ma (bo przecież wynik rzutu będzie losowy niezależnie jak by się natężali), ich organizmy szykują się do niego. Czegoś próbują. Ponieważ nie ma niczego takiego, co realnie ludzie ci mogliby zrobić, cała energia z tej ich mobilizacji znajduje ujście w działaniach irracjonalnych. Na przykład w mocnym zaciskaniu pięści, albo zagryzaniu warg. Albo powtarzaniu "szóstka... szóstka..." z maksymalnym, wewnętrznym skupieniem. W jakimś sensie można powiedzieć, że ludzie ci szukają przyczyny w sobie.

Próbują sobą zrobić coś takiego, co spowoduje wypadnięcie dobrego wyniku. Identycznie jest z ofiarą nieprzewidywalnych ataków partnera. Ataki te w żaden sposób nie zależą od ofiary. Spowodowane są wyłącznie napadami złego humoru lub paranoidalnej zazdrości sprawcy. Ofiara tak naprawdę nie robi nic, co je powoduje i nie jest w stanie zrobić kompletnie żadnej rzeczy, która by ją mogła przed tymi atakami uchronić. Pogodzenie się z tą prawdą jest jednak jakby niezgodne z ludzką naturą. Tak jakbyśmy byli fizycznie niezdolni do uznania, że coś nie zależy od nas i że nie mamy na coś wpływu. Szukamy klucza. I tak jak gracz w totolotka może poświęcić życie na żmudne obliczenia w poszukiwaniu "systemu", tak ofiara przemocy może zmitrężyć miesiące i lata na poszukiwanie w sobie i swym zachowaniu przyczyny ataków zazdrości domowego paranoika. Dlaczego właśnie dziś to się stało? Dlaczego właśnie teraz? A wczoraj było tak dobrze.. Co zrobiłam nie tak? Nic nie zrobiłaś "nie tak". Nie ma systemu. Nie ma przyczyny. Jest jedynie ludzka niezdolność do pogodzenia się z tym faktem i wewnętrzny przymus daremnego szukania bez końca. Równie dobrze możesz rzucać kostką i ubierać się zależnie od tego, co wyjdzie. Albo wróżyć ze skorup żółwiowych. Awantura będzie, kiedy ma być, niezależnie jak mocno ty będziesz się starać.

W przekonaniu o tym, że naprawdę coś zależy tu od nas, utrzymywać mogą nas także pochwały. Wyobraź sobie, że ktoś rzuca kostką "starając się" wyrzucić szóstkę, a uzyskane wyniki zapisuje po prostu na kartce. Obok ktoś inny także "stara się" wyrzucić najwyższy wynik, ale obok niego przy stole siedzi jeszcze kilka innych osób, które głośno dopingują go, komentują każdy rzut i krytykują za porażki. Kiedy wypadnie jedynka, ten ktoś słyszy głosy dezaprobaty, zawodu i zachęty, by bardziej się starał. Gdy wypada szóstka, rozlegają się oklaski i wiwaty. Gdy wypadnie szóstka dwa razy pod rząd, publiczność mu gratuluje. Jest oczywiste, że ta druga osoba szybciej i mocniej uwierzy, że ma jakiś wpływ na wyniki. Skoro chwalą i ganią, musi być przecież jakiś powód prawda? Przed każdym rzutem ktoś taki będzie więc bardziej się starać. Mocniej też będzie krytykować się sam za rzut nieudany. Trzy razy wypadła jedynka? Dekoncentruję się. Coś robię nie tak... skup się?

Obie osoby, ta przy pierwszym i ta przy drugim stoliku mają taki sam - zerowy - wpływ na wyniki. Ale w pochwałach i głosach rozczarowania oprócz emocji kryje się informacja. Skoro za coś cię chwalę lub ganię, komunikuję ci, że masz na to wpływ. Jeśli moje zdanie jest ważne dla ciebie, uwierzysz w ten wpływ, choćby go wcale nie było. Jak działa to w związkach?

Przypuśćmy, że zgodnie z nieomal stuprocentową regułą związków przemocowych nie tylko regularnie otrzymujesz ze związku coś złego, ale co pewien czas dostajesz też coś dobrego. Czyli na przykład nie tylko jest tak, że partner co pewien czas awanturuje się o to, jak jesteś ubrana, ale też co pewien czas chwali cię za ubiór. Przyjmijmy (bo tak często się zdarza) że zarówno awantura jak i pochwała mogą dotyczyć tego samego stroju, tylko w różnych momentach. Otrzymując pochwałę, nie tylko dostajesz po prostu przyjemne emocje. Pochwała za jakieś zachowanie jest przecież także komunikatem, że dane zachowanie jest w jakiś sposób od ciebie zależne. Kiedy ktoś chwali cię za coś, jednocześnie sugeruje ci, że mogłaś coś zrobić, by tę pochwałę otrzymać. Nawet jeśli doskonale już rozumiesz, że sposób skomentowania tego, jak jesteś ubrana, nie od ubioru zależy, tylko od humoru partnera, kiedy otrzymasz pochwałę za ubiór możesz poczuć satysfakcję. W tym przyjemnym uczuciu kryje się jednak pułapka. Jeśli poczułaś satysfakcję z pochwały, zarazem uwierzyłaś w to, że ona ci się należała.

Uwierzyłaś więc, że sytuacja zależała od ciebie. Że to twoje zachowanie, a nie humor partnera pochwałę tę wywołało. A jeśli tak, to następnym razem, kiedy ta sama sukienka wywoła jego złość, będziesz przekonana, że to nie on miał kaprys by się tym razem pozłościć, ale że to ty sama zrobiłaś coś nie tak. Im bardziej będzie zależeć ci na "szóstce" czyli na zadowoleniu partnera, tym większą będziesz więc mieć pretensję sama do siebie, gdy "wypadnie jedynka" czyli w sytuacji, gdy partnerowi akurat pojawi się potrzeba okazania dzikiej zazdrości.

Jakie mogą być ukryte formy tendencji do szukania przyczyny w sobie?

Dlaczego on to robi? No właśnie. To ważne pytanie. Często pojawia się chęć dopytywania o to nawet własnych terapeutów. Mniej czujny, działający w najlepszej wierze pomagacz może nawet nie zauważyć tego i nieopatrznie pójść w tym kierunku godząc się, byś godziny, za które płacisz czasem z własnej kieszeni, by mieć je dla siebie, zużywała na dysputy o nie swoich, a cudzych wewnętrznych procesach. Oczywiście, jeśli w to wejdziesz, nieuchronnie zaczniesz kręcić się w kółko. Próba lepszego rozumienia partnera jest jedną z najbardziej powszechnych ukrytych form szukania w sobie przyczyny jego zachowań. Paradoks? Dwa akapity wyżej napisałem słowa: "gdy partnerowi akurat pojawi się potrzeba okazania dzikiej zazdrości".

Przypuszczam, że u wielu osób w tym miejscu wzbudziło się zaciekawienie. Właściwie dlaczego ta potrzeba akurat teraz pojawiła się u tego faceta? Czemu właśnie w tym momencie poczuł, że powinien zrobić scenę zazdrości, albo rozpętać piekiełko krytyki? Skoro nie ja zrobiłam to swoim działaniem, to właściwie czemu on właśnie w tym momencie, a nie na przykład wczoraj?? Co go napędza?

Oprócz czystej ludzkiej ciekawości i naturalnej życzliwości dla drugiego człowieka, którego się szczęśliwie czy nieszczęśliwie ale jednak kiedyś tam sobie wybrało, pytanie takie może być formą poszukiwania klucza. Może więc być destrukcyjne. Jeśli będę wiedziała "czemu właśnie teraz" to będę mieć ten wpływ. Jeśli będę rozumieć zasadę, to obojętne jak absurdalna by ona nie była, znając ją będę mogła unikać jego niepożądanych zachowań. Będę więc starała się dostosować swoje zachowanie do tego, czego wymagają jego reguły gry. Odłożę na bok swoje potrzeby i samopoczucie, by osiągnąć cel - nauczyć się obsługi tej maszyny tak, by się nie złościła. To już trochę coś innego niż bezskuteczne natężanie się przy rzucie kostką. Tu już ono nie jest aż tak bezskuteczne. Bo oto znalazł się klucz. Udało się znaleźć metodę na unikanie jego złości. Czyli nie masz już motywacji by próbować zmieniać w swym życiu cokolwiek.




    Autor jest psychoterapeutą, trenerem grupowym i mediatorem rodzinnym. Prowadzi praktykę prywatną w orientacji psychodynamicznej. Pracował ze sprawcami i ofiarami przemocy w rodzinie w poradni rodzinnej oraz w schronisku dla ofiar przemocy w Piastowie. Prowadził zajęcia korekcyjno-edukacyjne dla osób skazanych za przestępstwa z użyciem przemocy, osadzonych zakładach karnych. Jest współautorem książek:
    • "Zawsze bezpieczna - psychologiczne aspekty samoobrony kobiet". Wojciech Kruczyński, Paweł Droździak, Prószyński i S-ka 2003.
    • "Blisko nie za blisko - terapeutyczne rozmowy o związkach". Paweł Droździak, Renata Mazurowska, Helion 2012.

    Artykuł "Uwikłanie w przemocowy związek" składa się z rozdziałów z kolejnej książki Autora pt. "Żeby on się zmienił", której ukazanie się planowane jest na rok 2014.

    Zobacz także: www.skuteczna-psychoterapia.pl




Opublikowano: 2013-07-07



Oceń artykuł:


Skomentuj artykuł
Zobacz komentarze do tego artykułu