Artykuł

Magdalena Guziak-Nowak

9-latek w świecie orgazmów


    Szarzyznę murów współczesnej szkoły ożywiają kolorowe paznokcie 11-latek, minispódniczki 12-latek i farbowany blond 13-latek. Wszystkie marzą o tym, żeby być seksowne. Tylko że to nie jest ich prawdziwe pragnienie, a ślepe podążanie za modą, które może się zakończyć prawdziwą katastrofą. Szczególnie, jeśli przekaz ten wzmocni niewłaściwa edukacja seksualna.

Sytuacja stała się na tyle poważna, że sprawa trafiła nawet do sejmowego gmachu, gdzie 19 marca 2013 roku odbyła się konferencja pt. "Odebrana niewinność - seksualizacja kobiet i dziewcząt w mediach i reklamie - przyczyny, skutki, możliwe scenariusze". Spotkanie zorganizowało Stowarzyszenie Twoja Sprawa, walczące z pornografią w przestrzeni publicznej. Podczas konferencji przedstawiono raport Amerykańskiego Towarzystwa Psychologicznego, który powstał pod kierunkiem prof. Eileen Zurbriggen. To dokument, który precyzuje pojęcie seksualizacji. Mamy z nią do czynienia, kiedy osoba jest przekonana, że jej wartość wynika głównie z jej atrakcyjności seksualnej lub zachowania - do tego stopnia, że wyklucza inne cechy, np. intelekt, osobowość. Poza tym dopasowuje się do normy (wąsko zdefiniowanej), według której atrakcyjność fizyczna to po prostu bycie seksownym. Seksualizacja zachodzi także wtedy, gdy osoba jest uprzedmiotowiona pod względem seksualnym, czyli staje się dla innych raczej przedmiotem seksualnego wykorzystywania, niż osobą zdolną do podejmowania niezależnych decyzji i działań. Ponadto, gdy seksualność została jej narzucona w niewłaściwy sposób.

Konferencja w sejmie nie odbiła się szerokim echem, ale zainteresowała niektórych dziennikarzy i decydentów. Inaczej niż dokładnie rok temu, kiedy odbyły się w Polsce prelekcje Gabriele Kuby z Niemiec - socjologa, publicystki, która na przykładzie swojego kraju pokazała katastrofalne skutki seksualizacji. Jej wystąpienia, choć prawie całkowicie przemilczane, okazały się prorocze.

Element większej układanki


Seksualizacja nie jest zjawiskiem zawieszonym w próżni, ale elementem większej układanki, którą Gabriele Kuby nazywa tzw. pakietem genderowym. W praktyce oznacza on demoralizację, łamanie poczucia wstydu, rosnącą liczbę nadużyć seksualnych wśród dzieci i młodzieży i "emancypacyjną pedagogikę seksualną", czyli wyzwolenie życia intymnego z ciasnych, konserwatywnych ram.

W skład pakietu genderowego wchodzą: "zrównanie" mężczyzny z kobietą (ale rozumiane nie jako równouprawnienie, lecz uczynienie ich takimi samymi), likwidacja tożsamości płciowej i zastąpienie jej płcią kulturową (czyli każdy sam wybiera, czy jest kobietą, czy mężczyzną), likwidacja "przymusowej heteroseksualności", tzn. całkowite prawne i społeczne równouprawnienie, a wręcz uprzywilejowanie wszelkich związków pozaheteroseksualnych, uznanie aborcji za "prawo człowieka" oraz seksualizacja dzieci i młodzieży podczas obowiązkowych zajęć szkolnych.

Szczególnie niebezpieczna jest ta ostatnia, ponieważ jest operacją na dopiero kształtującej się, wrażliwej osobowości nie tylko nastolatka, ale też małego dziecka, bowiem prekursorzy seksualnej emancypacji postulują edukowanie w tym kierunku nawet 4-letnich dzieci.

Zabawy w doktora w przedszkolach


Sprawdźmy, jak to się odbywa u naszych zachodnich sąsiadów - na konkretnych przykładach, bez teoretyzowania. Kuby pokazuje różne sposoby seksualizacji, m.in. wspieranie masturbacji od wczesnego dzieciństwa, uczenie akceptacji dla homoseksualizmu, "zabawy w doktora? w przedszkolach, przygotowanie na "pierwszy raz" w dowolnym wieku, kształcenie dzieci na ekspertów od antykoncepcji, uczenie zakładania prezerwatywy, wprowadzanie w techniki seksualne: petting, sfery erogenne, seks oralny i analny, przyzwyczajanie do pornografii.

Wszystko to jest opakowane w ładne książki, wydane w prestiżowych wydawnictwach, i inne "pomoce naukowe". Na niemieckim rynku jest np. dostępna książeczka pt. "ABC małego ciała - Leksykon dla dziewcząt (i chłopców)". Mały "podręcznik" o wymiarach 7 x 7 cm z łatwością zmieści się w dziecięcej rączce. Pozornie fachowo wyjaśnia różne terminy od A do Z (przykłady są dosłownymi cytatami):
    "Pierwszy raz" - uprawianie seksu po raz pierwszy nie musi ani boleć, ani nie musisz przy tym krwawić. Niektóre pierwsze razy są świetne, inne lepiej szybko zapomnieć.
    "Łechtaczka" - znajduje się z przodu pomiędzy małymi wargami sromowymi. Dotykanie łechtaczki może dostarczyć wiele rozkoszy.
    "Prezerwatywy" - (...) można je kupić w różnych kolorach, rozmiarach i gustach smakowych. Dzięki nim można zapobiec ciąży, jak również uniknąć zarażenia się AIDS i innymi chorobami płciowymi
    [obok opisu pokazano penis w czasie wzwodu z włosami łonowymi, jądrami i prezerwatywą].
    Bycie "lesbijką" - dla niektórych ludzi jest niezwyczajne, ale to jest zupełnie normalne. Tak jak można mieć ochotę na czekoladę, tak samo kobiety i mężczyźni mogą mieć ochotę na seks.
    "Orgazm" - można go odczuwać jako eksplozję we własnym ciele. Tych pięknych odczuć możesz również doznawać, kiedy samemu pieścisz swoją łechtaczkę, piersi, penis lub jądra.

Równie szokującą "pomoc dydaktyczną" wymyślili Szwajcarzy. Przedszkolaki i dzieci z podstawówki "uczą się" z sex boxów (ang. pudełek seksu). W zestawach znajdują się np. drewniane penisy i pluszowe pochwy. Maluchy mają się dowiedzieć, że "dotykanie różnych części ciała może być przyjemne".

Orgazm dla 9-latka


Działania te wpisują się w zalecenia Światowej Organizacji Zdrowia, która po raz kolejny dała popis swojej "akceptacji" i "tolerancji" dla wszystkiego, co jest sprzeczne z ogólnie przyjętymi w naszej kulturze normami oraz udowodniła, że wcale nie zależy jej na dobru dzieci i młodzieży.

WHO opublikowała raport "Standardy edukacji seksualnej w Europie. Podstawowe zalecenia dla decydentów oraz specjalistów zajmujących się edukacją seksualną". Druga część dokumentu nosi tytuł "Matryca edukacji seksualnej". W obszernej tabeli ujęte są informacje, jakie powinny zdobyć dzieci w określonym wieku, umiejętności, które powinny nabyć i postawy, jakie mają przyjąć.

Można odnieść wrażenie, że ulubionym słowem autorów raportu jest masturbacja. Sugerują, by wytłumaczyć, na czym ona polega już dzieciom z grupy wiekowej 0-4, a następnie wzmacniać ten przekaz aż do ukończenia 15-tego roku życia. Zdaniem autorów raportu, maluchy powinny znać fachowe nazwy i funkcje wszystkich narządów. Odrobinę starsze dzieci (4-6 lat) powinny już wiedzieć, skąd się biorą dzieci oraz jakie są różnice związane z płcią, wiekiem i pochodzeniem kulturowym. Mają akceptować fakt, że wszyscy ludzie mają takie same prawa i szanować "różne normy związane z seksualnością" (czyli np. dwóch tatusiów). 9 lat to - zdaniem WHO - odpowiedni wiek, by rozpocząć rozmowy o różnorodnych zachowaniach seksualnych młodych ludzi i pierwszych doświadczeniach seksualnych oraz uświadomić im, że wpływ na decyzje dotyczące seksu mają m.in. rówieśnicy, media pornografia i religia. Dziecko powinno wiedzieć, co to jest orgazm oraz umieć skutecznie stosować prezerwatywy i środki antykoncepcyjne. "Starszacy" (12-15 lat) mają już prawo do wiedzy o antykoncepcji doraźnej (czyli po stosunku - to de facto środki wczesnoporonne) oraz informacji, gdzie mogą takie specyfiki nabyć. W zakresie płodności i prokreacji należy porozmawiać z 12-latkiem także o ciążach w związkach jednopłciowych (sic!) czy operacyjnym odtwarzaniu błony dziewiczej. Natomiast przed 15-latkami nie powinno być już żadnych tajemnic. Mają mieć pełną wiedzę o możliwości usunięcia ciąży, a gdy zdecyduje się na to ktoś z ich otoczenia, powinni to po prostu zaakceptować i zrozumieć, jednocześnie będąc krytycznymi wobec norm kulturowych i religijnych w odniesieniu do rodzicielstwa. Ważną umiejętnością, jaką powinien nabyć 15-latek, jest także ujawnienie wobec innych własnych uczuć homoseksualnych lub biseksualnych (tzw. coming out).

Edukacja seksualna może być dobra


Permisywna edukacja seksualna, jakiej przykłady mamy w Niemczech czy Szwajcarii, a którą propaguje WHO, wyrządza młodemu człowiekowi dużą krzywdę. Ale błędem byłoby założenie, że każda edukacja seksualna, w jakiejkolwiek formie, jest zła.

Wbrew temu, co głoszą środowiska lewicowo-genderowe, mamy w Polsce bardzo dobry model wychowania seksualnego. Lekcje dla nastolatków w ramach fakultatywnego przedmiotu pod nazwą "wychowanie do życia w rodzinie" są edukacją seksualną typu A, według klasyfikacji Amerykańskiej Akademii Pediatrii (klasyfikację tę uwzględnia również na str. 15. raport WHO).

Edukacja seksualna typu A jest zachętą do wstrzemięźliwości, czystości przedmałżeńskiej i wierności. Liczne badania nie zostawiają wątpliwości, że ma ona najlepszy wpływ na osobowość młodego człowieka. W Polsce, gdzie prowadzona jest edukacja do czystości, mamy o wiele niższe wskaźniki aborcji u nieletnich dziewcząt niż w krajach zachodnich (m.in. Anglia, Szwecja, Niemcy, Francja). Podobnie, jeśli chodzi o zakażenia chorobami wenerycznymi, w Polsce notuje się ich zdecydowanie mniej. Taka edukacja seksualna jest bardzo pożyteczna.

Więcej na ten temat w artykule Katarzyny Urban - "ABC edukacji seksualnej".



    Autorka jest dziennikarką, specjalistką ds. komunikacji społecznej; publikuje m.in. w "Przewodniku Katolickim", jest redaktorem naczelnym "Trybów. Katolickiego miesięcznika studenckiego".

    Artykuł ukazał się w miesięczniku "Wychowca".



Sonda

Jakiego typu edukacja seksualna powinna być prowadzona w polskich szkołach?



Opublikowano: 2013-06-23



Oceń artykuł:


Skomentuj artykuł
Zobacz komentarze do tego artykułu