Artykuł

Beata Szurowska

Beata Szurowska

Z anoreksją można wygrać


Wiedza na temat zaburzeń odżywiania nadal w naszym kraju jest bardzo mała. Zapewne to właśnie przyczynia się do powstawania wielu zabobonów i chorobliwych wręcz sensacji wokół anoreksji i bulimii. Są to choroby bardzo poważne i zwykle radzę chorym leczenie szpitalne (szczególnie w przypadku anoreksji). Nie są to jednak choroby nieuleczalne (chociaż leczenie jest trudne, długie, a powikłania grożą śmiercią). Przerażające jest jednak to, że chorzy czują się skazani, żywcem pogrzebani, nie wierzą, że uda im się pokonać okrutny nałóg. Dlatego zapewne w listach od chorych wciąż powtarza się pytanie:

- Czy możliwe jest wyzdrowienie?

Odpowiadam z całym przekonaniem - Tak! Znam dziewczyny i kobiety, które poradziły sobie z zaburzeniami odżywiania i wróciły do normalnego życia. Jedną z nich jest Monika. Na anoreksję zachorowała mając 18 lat. W styczniu 2000 roku ważyła zaledwie 30 kilogramów (przy wzroście 160cm.), a jej wyniki poważnie zagrażały życiu. Oto fragment listu Moniki z tamtego okresu:

    (...) Nienawidzę tego szpitala, lekarzy, siebie... Nie cierpię przepustek do domu. Coraz częściej po prostu rzucam się na jedzenie w lodówce, potem płaczę i wymiotuję. Koszmar. Jestem chyba jeszcze bardziej chora, niż przed pójściem do szpitala. I smutna. Ten smutek jest we mnie, przemiękłam nim do dna. Nie jestem psychologiem, ale sama wiem, że moje rysunki ( czarno-bure i kościsto-szponiaste) nie napawają optymizmem.

    Nie mam siły na nic. Z trudem się poruszam. Każdy kolejny dzień budzi mnie chłodem i głodem. Nie ma na te potwory sposobu. Do tego dochodzą bolesne skurcze łydek, sztywnienie palców u rąk, omdlenia. Ale najgorszy jest niepokój. Nie daje mi spokoju nawet we śnie. Tak bardzo mam tego wszystkiego dosyć.

    Nie jestem jakąś głupią anorektyczką, która nie widzi swojej chudości. Wiem, że 32,7 kg. to za mało. Jestem chuda, ale taka właśnie się sobie podobam. Nareszcie nie muszę wciągać brzucha, a policzki nie sterczą mi po bokach jak dwa różowe balony. Nie rozumiem, dlaczego akurat do mnie się wszyscy doczepili. Przecież modelki są dużo chudsze ode mnie. Po raz pierwszy w życiu odniosłam sukces, jestem z siebie dumna, ale nikt z bliskich tego nie docenia. Mama jak zawsze lepiej wie, co jest dla mnie najlepsze. A odchudzanie wcale nie jest proste i przyjemne. Nie mogę się na niczym skoncentrować, bez przerwy myślę o jedzeniu, gotuję, kupuję, przyrządzam, liczę i przeliczam kalorie, jem, wymiotuję, przeczyszczam się. Co to za życie!

    Ale przynajmniej mam wymierne efekty. Już nawet nie mogę kupić na siebie ubrań (nie ma tak małych, a jeszcze niedawno nie mieściłam się w rozmiar 38!). Nie mam ochoty spotykać się ze znajomymi, wszyscy są jacyś dziwni, cały świat jest dziwny i przerażający.

    Wczoraj terapeuta zapytał mnie o plany na przyszłość. Okazało się, że nie mam żadnych planów, marzeń, pragnień. Nie wierzę, że będę żyć, chyba nawet nie chcę. Mam w szafce schowane leki (spokojnie wystarczą, aby uśpić mnie na wieki). Jak będzie już całkiem źle, to po prostu odejdę sobie stąd. No i dobrze, życie jest podłe, ludzie okrutni, a ja nie zasługuję na to, aby żyć...


Dzisiaj 22- letnia Monika studiuje na III roku ekonomii, Waży 50 kilogramów, ma wspaniałego chłopaka i oddaną grupę przyjaciół. Oto fragment listu Moniki, który przysłała do mnie we wrześniu 2001 roku:

    (...) Całuję Cię mocno i przesyłam pozdrowienia ze Słowackich Tatr. Cudnie tu jest. Wspinamy się na szczyty, moczymy obolałe nogi w rwących potokach i odpoczywamy w zacienionych kotlinach. A ja śmieję się głośno, śpiewam i mam najlepszą kondycję z całej paczki.

    Zupełnie nie przypominam już tej Moniki sprzed 2 lat. To było prawdziwe piekło i dobrze, że udaje mi się o tamtych złych chwilach zapominać. Pomaga mi w tym życie – prawdziwe, niesamowite, fascynujące i ludzie-oddani, życzliwi, szczerzy. Już nie wstydzę się prosić o pomoc. Nauczyłam się brać i dawać. Lubię się głośno śmiać, złościć, nawet popełniać gafy. Potem jest mi głupio, przepraszam - to też fajne. Czuję siebie rozumiesz?! Nareszcie. To takie ludzkie, tak bardzo bliskie.

    Zaakceptowałam też swój wygląd (nawet pokochałam siebie). Dzisiaj uważam, że okrągłe policzki ze śmiesznymi dołeczkami dodają mi dziecięcego uroku. Ważę 5Okg. I wcale mi to nie przeszkadza. Jestem dumna ze swoich kobiecych kształtów, świadoma swej urody. Pomógł mi w tym Marcin. Podobnie jak ja, studiuje na III roku ekonomii. Od pól roku mieszkamy razem i jest wspaniale. Nie wiedziałam, że życie może mi tyle ofiarować. Drżę na myśl, ze tak niewiele brakowało, aby anoreksja odebrała mi ten największy, cudowny dar - życie...

Monice udało się wyzwolić z więzów anoreksji i powrócić do normalnego życia. Powyżej przytoczone fragmenty listów świadczą o dużej przemianie duchowej i fizycznej tej młodej kobiety. Nie zdarzył się jednak cud. Monika przez cztery lata męczyła się z chorobą. Walczyła z nią z różnym zaangażowaniem, czasami jeszcze wbrew sobie. W tym czasie 4 razy przebywała w szpitalach (oddziały leczenia zaburzeń odżywiania - dwa turnusy psychoterapeutyczne, szpitale psychiatryczne i Oddział Intensywnej Opieki Medycznej). Leczenie Moniki objęło całą jej rodzinę (mamę, tatę, babcie i siostrę). Domownicy nauczyli się rozumieć anorektyczne komunikaty chorej i wspierali ją w trudnych momentach. Dzisiaj Monika kocha siebie i cieszy się życiem. Wygrała.








Opublikowano: 2005-02-03



Oceń artykuł:


Skomentuj artykuł
Zobacz komentarze do tego artykułu

  • Z anoreksją można wygrać

    Autor: ADELE26   Data: 2011-09-15, 19:00:16               Odpowiedz

    Witam ma pani swietne artykuly,bardzo bym sie chciala z pania ,Pani szurowska skontaktowac,jest to dla mnie bardzo pilne poniewaz dotknieta zostalam takim przypadkiem choroby,prosze mi podac jakies namiary.Dziekuje i pozdrawiam... Czytaj dalej

Zobacz więcej komentarzy