Artykuł

Benedykt Krzysztof Peczko

Benedykt Krzysztof Peczko

Teorie spiskowe, cz. 1.


    Dlaczego większość ludzi nie zadaje Wielkich Pytań? Ponieważ odpowiedź, jaką mogą na nie otrzymać, może nie być taka, jakiej oczekują.
    - William Arntz, Betsy Chasse, Mark Vicente, Co my tak naprawdę wiemy? Wrocław, Wyd. Manawa, 2008, s. 19.

    Tak więc żyjemy w rzeczywistości z baśni o nowych szatach cesarza. Oznacza to, że w naszych czasach tabu jest tak silne, że nie wolno nawet o nim wspomnieć. Jest jak ściśle tajny projekt rządowy, którego sam fakt istnienia jest już tajemnicą. No cóż, na tym właśnie polega tabu: jest tajemnicą; nikomu nie wolno o tym mówić. Gdy tabu zostanie nazwane, gdy zacznie się o nim mówić, będzie to pierwszy krok do pozbycia się go.
    - Dr Dean Radin z Instytutu Nauk Noetycznych, źródło jw., s. 20.

Teorie spiskowe (czasem będę używał skrótu TS), to pojęcie bardzo wieloznaczne i nieprecyzyjne. Jednak można odnieść wrażenie, że jest ono coraz częściej używane, a nawet nadużywane przez polityków i media, w wielu różnych kontekstach. Nagminne posługiwanie się tak rozmytą nazwą wywołuje wiele nieporozumień i pomieszania. Na początek chciałbym więc roboczo zdefiniować ten termin, co pozwoli - mam nadzieję - lepiej rozumieć, do czego w istocie próbują nawiązywać tak liczne wypowiedzi w mediach, posługujące się określeniem "teorie spiskowe". Oraz jakie błędy można łatwo popełnić w ich rozumieniu.

"Teorie spiskowe" w ujęciu ogólnym, to hipotezy wskazujące na ukryte motywy, intencje, decyzje i działania, podejmowane przez wpływowe osoby i/lub instytucje, w celu realizacji ich zamierzeń, często sprzecznych z dobrem obywateli. Hipotezy takie mniej czy bardziej różnią się od tego, co jest podawane w "wersjach oficjalnych".

Łatwo jednak zauważyć, że TS są obecnie przywoływane w szerszym znaczeniu, i często określa się nimi alternatywne w stosunku do oficjalnych, sposoby rozumienia tego, co się stało lub może stać. Słowo "spisek" sugeruje uwikłanie jakichś osób, które celowo doprowadziły bądź chcą doprowadzić do danej sytuacji. Natomiast dziwacznie brzmi zarzut "teorii spiskowej" pod adresem uwag o awarii, czy awaryjności urządzenia (np. elektrowni atomowej) i wynikających stąd zagrożeń dla ludzi. Tymczasem tak właśnie często jest określana np. przez "lobby atomowe" krytyka nt. wspomnianej energetyki atomowej, a przez "lobby farmaceutyczne" - krytyka pośpiesznie i niewystarczająco testowanych leków, jak np. w przypadku szczepionek przeciw "świńskiej grypie". Zatem w wyniku upowszechnienia przez instytucje rządowe, korporacje i media pojęcia "teorie spiskowe", dziś mogą one oznaczać niekoniecznie podejrzenia nt. jakichś zakulisowych intryg, lecz po prostu sposób myślenia odmienny od tego, który jest promowany (nierzadko forsowany) przez "czynniki oficjalne" i współpracujące z nimi media. Wobec tego, znaczenia pojęć "teorie spiskowe" i "niepoprawność polityczna" znacznie się do siebie zbliżyły i nieświadomie łatwo kojarzyć jedno z drugim. Ta zmiana (rozszerzenie) pierwotnego znaczenia "teorii spiskowych" może służyć obecnie jako narzędzie zwalczania odmiennych poglądów, krytyki czy argumentów zagrażających interesom "grup wpływu". Siła rażenia tej propagandowej broni wzrasta tym bardziej, że określenie "teoria spisku" ma dziś charakter wyraźnie pejoratywny i ośmieszający, a nie tylko opisowy.

Można wyróżnić odmienne kategorie wspomnianych TS, o zróżnicowanym zakresie tematycznym. Niektóre z nich odnoszą się do poszczególnych zdarzeń, jak np. wypadki, katastrofy, epidemie, zamachy itp., inne dotyczą jakichś okresów historii, jeszcze inne dziejów świata w ogóle, a są i takie, których przedmiotem zainteresowania jest władza nad światem. TS mogą być adresowane do prawie każdej sfery działalności ludzkiej - od gospodarki, poprzez politykę, naukę, ochronę zdrowia itd. aż po religię. Różny też jest ich stopień prawdopodobieństwa i udokumentowania (niektóre z nich w ogóle nie opierają się na sprawdzalnych podstawach). Teoriom tym rutynowo przeciwstawia się "wersje oficjalne". Doprecyzujmy zatem, co się przez nie rozumie.

"Oficjalne wersje" zdarzeń to takie ich interpretacje, które zostają uznane przez rząd, jego instytucje, ekspertów, na których się powołuje oraz media za prawdziwe i wyjaśniające w stopniu wystarczającym dane zdarzenie, zajście, sytuację, epizod historii itp. W USA używa się również czasem pojęcia "wersja obowiązująca". Wskazuje ono dodatkowo, że nie tylko władze wszystkich szczebli, ale np. organizacje pozarządowe, niezależni badacze czy generalnie obywatele powinni opierać się właśnie na niej i myśleć zgodnie z nią. Oczywiście wprost się tego tak nie określa, ale w podtekście zawarty jest silny przekaz "zobowiązania". Ci, którzy mu się nie poddają, narażają się na sankcje co najmniej psychologiczne i społeczne. Do tego wątku jeszcze wrócę.

Niestety przeciętny obywatel nie ma możliwości sprawdzenia słuszności "wersji oficjalnej", nie ma bezpośredniego dostępu do dowodów, dokumentów, zeznań itp. Nie ma możliwości krytycznej analizy zgromadzonego materiału. Nie zna również złożoności kontekstu wyjaśnianych zdarzeń, ani wielu ważnych szczegółów. W efekcie jest zmuszony wierzyć "na słowo". To z kolei wymaga przyjęcia założenia uczciwości, rzetelności, czystości intencji, dobrej woli, bezinteresowności, i najwyższego poziomu etyki oraz kompetencji przedstawicieli rządu, powołanych przez niego ekspertów, korporacji medialnych oraz poszczególnych dziennikarzy. Dopiero spełnienie tych wszystkich wymogów przez wspomniane czynniki lub przyjęcie założenia, że są one spełnione sprawia, że nasze zaufanie do instytucji, reprezentujących je osób i do tego, co głoszą, nabiera sensu. Jeśli więc uznajemy "wersję oficjalną", to świadomie czy nie, właśnie takich założeń dokonujemy. Warto zdawać sobie z tego sprawę.

Ogólna nazwa "teorie spiskowe", którą media szafują na prawo i lewo, nie różnicuje poszczególnych hipotez, dotyczących poszczególnych zagadnień. Wręcz przeciwnie, wrzuca do jednego worka skrajnie odmienne poglądy. Tym samym pojęcie to jest obecnie bardzo wygodne dla wszystkich, którzy z dowolnych powodów chcą pomniejszyć rangę czyichś opinii, przedstawić je jako "nieracjonalne" i ośmieszające jej autora lub zwolennika. Stwierdzenie typu "to tylko kolejna teoria spiskowa" sugeruje, że nie warto się nią zajmować. A kto otwarcie to czyni, naraża się na miano "fantasty", "oszołoma", "paranoika" itp. W konsekwencji osoba z taką "etykietką" nie jest traktowana poważnie i łatwo może zyskać opinię "zaburzonej". Wręcz budzi niesmak u "racjonalnie" i "trzeźwo" myślących. A sama hipoteza zostaje z góry odrzucona.

Jak wspomniałem, to bardzo wygodne, choć często perfidne narzędzie zwalczania poglądów formułowanych przez oponentów. Dziś "teorią spiskową" określa się czasami nie tylko faktyczne hipotezy o spiskach czy innych zakulisowych działaniach, ale także poglądy, które są po prostu odmienne od "wersji oficjalnej". Mało tego, ktoś, kto choćby stawia pytania lub przytacza argumenty poddające w wątpliwość "wersję oficjalną", już może być okrzyknięty zwolennikiem "teorii spiskowych".

Igor Ryciak i Olga Woźniak w artykule "Prawdziwsze od prawdy", Przekrój, 16.05.2010 (http://www.przekroj.pl/wydarzenia_kraj_artykul,6791,2.html), poświęconym TS, powiadają - no tak, stawianie pytań jest bardzo wygodne, bo nie trzeba brać za nie odpowiedzialności, jak za zdania twierdzące. Więc niby się pytamy, ale w gruncie rzeczy to "bezkarnie" przemycamy TS. Równocześnie w tego rodzaju wypowiedziach, jak i w całym artykule autorzy niby analizują, czym są TS i jak powstają, ale w istocie forsują pogląd, że lepiej nie pytać, żeby się nie "wygłupić" i nie "siać zamętu". Wynika z tego, że odpowiedzialność za "zamieszanie" i wzniecanie wątpliwości ponoszą ci, którzy pytają, nie ci, co nie odpowiadają lub robią to niespójnie. Więc lepiej "buzię na kłódkę".

Zresztą para wspomnianych dziennikarzy sama też zadaje mnóstwo pytań. Np. stwierdzają, że "teorie spiskowe pojawiają się po każdym zamachu czy katastrofie" (że po każdym, to gruba przesada, ale widać nie znają meta-modelu i nie wiedzą co to precyzja wypowiedzi). Po czym pytają "Tylko dlaczego tak wielu ludzi w nie wierzy?". Niby "niewinne" pytanko, mówiące o tym, że "światli" dziennikarze zachodzą w głowę, jak to możliwe, że w XXI w. jest tylu ludzi, którzy domagają się odpowiedzi na swoje wątpliwości dotyczące "wersji oficjalnej"?

Czujecie, widzicie, słyszycie ten podtekst zawarty w pytaniu? Można by go pewnie streścić następująco: racjonalni i światli (a przy okazji "poprawni politycznie") nie zastanawiają się nad niespójnością "wersji obowiązującej" tylko ufają. Nie ośmielają się myśleć o jakichś ukrytych czynnikach, zakulisowych mechanizmach, wyjaśnieniach alternatywnych, a przynajmniej głośno o tym nie mówią. I wierzą w "wersje oficjalne". No właśnie słowo "wierzyć" jest tu kluczowe. Bo któż, do stu tysięcy fur beczek z prochem (cytując rozbójnika Rumcajsa), mówi o wierze w taką czy inną wersję? Co wspólnego z wiarą ma zadawanie pytań, porównywanie wypowiedzi i zgromadzonych danych, dostrzeganie nieścisłości i niespójności w oficjalnych interpretacjach, analizowanie kontekstu, poszukiwanie nowych źródeł informacji, "konkurencyjnych" interpretacji itd. To jest, drodzy żurnaliści, podejście badawcze, a nie jakaś tam wiara w wyssane z palca historyjki, czy ogólniki, jakimi bywa karmiona opinia publiczna. Zamiast wiary, chodzi tu o stopień prawdopodobieństwa danej interpretacji, zależny od dostępnych danych oraz - właśnie - od ilości pytań, na które dana hipoteza odpowiada. I niestety, czy wam się to podoba, czy nie (nadal mówię to do dziennikarzy), w wielu przypadkach "wersje oficjalne", którym tak gorliwie hołdujecie, są tak mało prawdopodobne, że gdyby nie siła władzy i wpływu "czynników oficjalnych", nikt pewnie by ich nie uznał za wystarczające.

Przejdźmy do konkretów. Jako zupełne kuriozum wspomniani dziennikarze Przekroju traktują w cytowanym artykule fakt, że społeczeństwo amerykańskie nadal nie akceptuje w stu procentach oficjalnego wyjaśnienia zabójstwa Johna F. Kennedy'ego (JFK). Piszą:
    Aby dowieść trwałości wiary w tajne sieci oraz zakulisowe działania rządów, wystarczy przypomnieć, że w 1968 roku w spisek kryjący się za zabójstwem JFK w Dallas pięć lat wcześniej wierzyły dwie trzecie Amerykanów. W 1990 roku wątpliwości co do tego nie miało już dziewięciu na dziesięciu pytanych.

O zgrozo! To znaczy, że 90 procent Amerykanów nie akceptuje tego, co na ten temat jest im przez władze "do wierzenia podane". A więc tylu tam "naiwniaków" i "oszołomów"! Najwyraźniej autorzy ci są "ludźmi wiary" (specyficznie pojmowanej), dlatego w kontekście, w którym piszą, przywiązują do niej tak wielką wagę. Przy okazji jednak popełniają zasadniczy błąd i deformują znaczenie tematyki, o której piszą. Raz jeszcze podkreślę, teorie nie są przedmiotem wiary, lecz analizy i weryfikacji. Teorie, wraz z zawartymi w nich hipotezami przyjmuje się jako sposoby wyjaśniania, porządkowania danych i nadawania im sensu. Później się je sprawdza. Nie wszystkie teorie dadzą się sprawdzić, więc "roboczo" przyjmuje się tę (lub te), która jest najbardziej prawdopodobna. Fakt oficjalnego ogłoszenia jej np. przez rząd, w żaden sposób nie zwiększa wyjaśniającej, formalnej, naukowej wartości danej teorii. Po prostu, ktoś podjął decyzję, żeby ogłosić, że "tę wersję" akceptujemy i w związku z tym zaprzestajemy dalszych poszukiwań oraz badań wersji alternatywnych. Tak było też w przypadku kwestii zabójstwa JFK. Nawiasem mówiąc zawsze, gdy mamy do czynienia z podejmowaniem decyzji, istotne są w tym procesie czynniki subiektywne. Także wtedy, gdy zaangażowani są eksperci, przedstawiciele władzy, czy jakiekolwiek inne autorytety. Nie istnieją "decyzje obiektywne", bo zawsze podejmuje je ktoś, w oparciu o kryteria i procedury, o których także zadecydował ktoś - i tak ten łańcuszek ktosiów można rozwijać niemal w nieskończoność.

Szczytem błyskotliwości państwa Ryciak i Woźniak jest próba psychologicznego i socjologicznego wyjaśnienia faktu, że tak wiele osób, jak to oni określają, "wierzy" w teorie spiskowe (typowo traktowane jako jeden worek, w którym znajdują się wszelkie "nieprawomyślne" interpretacje zdarzeń). I tu powołując się m.in. na wyniki "badań amerykańskich i brytyjskich", choć nie podają żadnych szczegółów "kto, gdzie, kiedy, w jaki sposób?" (kolejne pominięcia i niedopowiedzenia - w ujęciu meta-modelu), dochodzą do olśniewającego wyjaśnienia:

    (...) w spiski chętniej wierzą ludzie niezamożni, sfrustrowani, niezadowoleni, przekonani o własnej bezsilności, którym świat wokół jawi się jako pozbawiony sensu i reguł. Dobrą pożywką jest też niskie wykształcenie. Bo skoro czegoś nie rozumiemy, to musi kryć się w tym tajemnica. Nawet absurdalne rozwikłanie tajemnicy sprawia zaś, że rzeczywistość staje się bardziej uporządkowana, a przez to bezpieczniejsza.

    Teorie spisku w prosty sposób wartościują fakty, wprowadzają jasne zasady, dzielą świat na dobrych (my) i złych (oni, obcy). Nasz mózg bowiem nie znosi niedomówień, białych plam i niekonsekwencji. Bez mechanizmu odnajdywania powiązań, związków (nawet tam, gdzie ich nie ma) nie bylibyśmy w stanie normalnie funkcjonować.


    (http://www.przekroj.pl/wydarzenia_kraj_artykul,6791,2.html)

No więc, drodzy Czytelnicy, czy na takie dictum komuś z Was przyjdzie jeszcze do głowy interesować się tą czy inną alternatywną interpretacją zdarzenia, popularnie zwaną "spiskową"? Lub choćby mieć wątpliwości? Któż chce się zaliczać do tej szczególnej grupy "bezsilnych", "niewykształconych", "sfrustrowanych", "niezadowolonych", na siłę szukających, choćby i paradoksalnego uporządkowania i sensu? Ja z pewnością nie. Kartezjusz mawiał "wątpię, więc myślę; myślę, więc jestem". Wtedy mogło mu ujść na sucho, dzisiaj pewnie zajęliby się nim dziennikarze-inkwizytorzy od "teorii spiskowych".

Szczytowym osiągnięciem artykułu jest powołanie się na teorię dysonansu poznawczego Leona Festingera:

    Badacz ten zauważył, że kiedy stajemy wobec dwóch niezgodnych elementów poznawczych - przekonań, opinii, wiadomości - czujemy się z tym niekomfortowo i usiłujemy zmienić jeden z nich. Jak? Najchętniej bez wysiłku, czyli na skróty.

    Takim umysłowym skrótem jest stereotyp. Funkcjonujący w świadomości społeczeństwa uproszczony i zabarwiony emocjami obraz odnoszący się do grup społecznych, osób, sytuacji, instytucji - utrwalony przez wielokrotne powtarzanie. Stereotypy przyswajamy bardzo wcześnie, poznając świat i ucząc się. Są jak zakładki w ogromnym katalogu. Mózg za ich pomocą upraszcza rzeczywistość, co pomaga mu segregować dane.

    (źródło jw.)

No tak, wynikałoby z tego, że "mózg" wątpiących i pytających - upraszcza rzeczywistość, a tych, co nie dociekają, lecz bez "zbędnych" pytań wierzą, w co im się każe - ujmuje tę rzeczywistość w jej bogactwie i złożoności. Interesujący punkt widzenia?
;-)

Tu warto dopowiedzieć, że u podstaw teorii dysonansu poznawczego legło przypuszczenie, iż ludzie dopasowują obraz świata, w którym żyją do tego, jak się w danym momencie czują lub co robią (Meyers D.G., Psychologia społeczna, Wyd. Zysk i S-ka, Poznań, 2003, str. 177). Później zwrócono uwagę, że ów obraz świata jest też dopasowywany do przyjętych wcześniej założeń, przekonań, istniejących już i "obowiązujących" opinii itd. Tak więc autorzy omawianego artykułu używają broni obosiecznej, ponieważ teoria dysonansu poznawczego dużo lepiej tłumaczy tak silny społeczny (także medialny) opór przed koncepcjami odstającymi od utartych opinii. Ośmieszanie pewnych poglądów jako "teorii spiskowych" tylko dlatego, że nie pasują do ulubionych interpretacji, jest tego spektakularnym przykładem. Czasami zaś nowe informacje są emocjonalnie tak trudne do przyjęcia, że zostają odrzucone nawet, gdy są dobrze udokumentowane. Oto przykład. W 1942 r. słynny członek polskiego ruchu oporu, Jan Karski, przedostał się do getta warszawskiego, by zebrać dokładne i naoczne informacje nt. funkcjonowania tego miejsca zagłady. Rok później dotarł do Waszyngtonu i wraz z ambasadorem Polski, Janem Ciechanowskim, spotkał się z grupą przywódców Żydów amerykańskich, wśród których był Felix Frankfurter, sędzia Sądu Najwyższego. "Panie ambasadorze - zaprotestował Frankfurter - nie powiedziałem, że ten młody człowiek kłamie. Powiedziałem, że nie mogę mu uwierzyć, a to jest zasadnicza różnica" (Davis N., Powstanie? 44. Kraków, Wyd. Znak, 2004, s. 145). Na tym polega dysonans poznawczy. Dziś w podobnych warunkach łatwo byłoby przypisać Karskiemu "teorię spiskową". I tak też się stało wtedy, choć może innymi słowami. Dostarczony przez niego szczegółowy raport w sprawie niemieckich obozów zagłady oraz apel o podjęcie natychmiastowych międzynarodowych działań przeciwko kontynuacji tego procederu, zostały zignorowane przez Zachód (w tym prezydenta Roosvelta). Potraktowano to jako "propagandę polskiego rządu" emigracyjnego. Dziś powiedzianoby pewnie - "teoria spiskowa". Wtedy ten termin nie był tak powszechny.

Teoretyzowanie na temat "teorii spiskowych" bez zbadania konkretów, przenosi środek ciężkości z analizy właściwego przedmiotu (alternatywnych interpretacji i popierających je danych) na badanie osób, które tymi interpretacjami się zajmują. Zwróćmy uwagę, że tu także jest ukryte założenie, mianowicie, że samymi hipotezami alternatywnymi zajmować się nie warto, że "wersje oficjalne" są prawdziwe i nie należy z nimi dyskutować oraz że trzeba sprawdzić, "co jest nie tak" z tymi, którzy myślą inaczej. W wersji zwulgaryzowanej z góry sugeruje się ich "niepoczytalność" lub negatywne intencje, co samo w sobie też staje się swoistą "teorią spiskową". Cytowani dziennikarze Przekroju nie są w tym odosobnieni, a niektórzy psychologowie wręcz poświęcają swoją karierę zawodową na badanie tego tematu. Więcej informacji o tym można znaleźć w "Charakterach" z lipca 2010, gdzie opublikowano artykuł "Teoria spisku", autorstwa Virena Swamiego i Rebecci Coles, psychologów amerykańskich.

Oni również odwołują się m.in. do "fenomenu wiary" w teorie spiskowe nt. zabójstwa JFK. Zwracają uwagę, jak bardzo wzrósł poziom nieufności w społeczeństwie, po emisji filmu Olivera Stona pt. "JFK", z Kostnerem w roli głównej. Zdumiał mnie fakt, że amerykańscy autorzy napisali, iż film przedstawia założenie o spisku na Kennedy'ego na najwyższych szczeblach władzy. Natomiast w rzeczywistości jest to fabularyzowany dokument, udostępniający opinii publicznej przebieg postępowania sądowego w tej sprawie, wszczętego przez prokuratora okręgowego Nowego Orleanu, Jima Garrisona. Garrison rozpoczął własne śledztwo w 1966 r., trzy lata po zabójstwie. Swami i Coles całkowicie pomijają fakty zgromadzone i dobrze udokumentowane przez Garrisona i jego zespół, a także innych badaczy tego tematu, powielając podejście, które ignoruje zebrane dane, a bada abstrakcyjną teorię i "mechanizmy jej tworzenia i upowszechniania się w społeczeństwie". Od dwudziestu pięciu lat sam pracuję jako psycholog, ale nadmierne "psychologizowanie", próby sprowadzenia do wymiaru psychologicznego tego, co powinno być zbadane interdyscyplinarnie, z uwzględnieniem tzw. "twardych dowodów", dokumentów, zeznań lub choćby poszlak, uważam za przejaw "skrzywienia zawodowego", albo co gorsza, "mydlenia oczu". Autorzy tego rodzaju "ambitnie" próbują odkryć istotę "teorii spiskowych" operując na bardzo wysokim poziomie ogólności, ale przy okazji kompletnie ignorują konkretne dane dotyczące wybranego przypadku.

Skoro już tak często krytycy TS odwołują się do zamachu na JFK, to przyjrzyjmy się niektórym związanym z nim konkretom właśnie. Oto fakty dotyczące śledztwa:

  • Tydzień po śmierci JFK nowy prezydent Lyndon Johnson powołał specjalną komisję do zbadania sprawy, na której czele stanął Earl Warren, prezes Sądu Najwyższego USA. Raport końcowy komisji stwierdzał, że zabójcą (jedynym) JFK był Lee Harvey Oswald, określany jako komunista - szaleniec. Dokumenty (w liczbie 60 tys.) zebrane przez komisję zostały utajnione na 75 lat. Zaczęto wtedy stawiać pytanie, z jakiego powodu, skoro "jest pewne", że zamachu dokonał w pojedynkę "szaleniec" i żadnego spisku nie było? Jeśli tak, to upublicznienie tych materiałów mogło tylko potwierdzić wersję tej komisji i uspokoić opinię publiczną. Jednym z krytyków działań komisji był jej członek i późniejszy prezydent, Gerald Ford.
  • W wyniku pojawiających się nowych wątków w sprawie oraz ostrej krytyki sposobu pracy ( w tym zabezpieczania dowodów) Komisji Warrena, trzy lata po śmierci JFK prokurator Jim Garrisson wraz ze swoim zespołem przeprowadził niezależne śledztwo, w wyniku którego został zgromadzony wstrząsający materiał przemawiający na korzyść hipotezy precyzyjnie zorganizowanego zamachu z udziałem wielu osób, w tym co najmniej trzech strzelców w trzech różnych miejscach.
  • W latach 1976-78 Kongres USA powołał Komisję Izby Reprezentantów ds. Zabójstwa JFK w celu dalszego zbadania tej sprawy. Wynik jej prac był jednoznaczny - zebrane dowody uprawdopodobniły jeszcze bardziej wersję spisku i wymagają drobiazgowego śledztwa. Jednak Departament Sprawiedliwości USA "zamroził" sprawę, a akta komisji zostały utajnione do 2029 r.
  • W obawie przed oskarżeniem ZSRR o udział w spisku, I Sekretarz KPZR, Nikita Chruszczow zlecił KGB przeprowadzenie własnego śledztwa. Wykazało ono udział w zamachu dysydentów kubańskich oraz snajpera francuskiego. Ta wersja jest do dziś podtrzymywana przez byłych oficerów KGB.
  • Z badań Garrisona i Komisji Izby Reprezentantów wynika z kolei, że w zamach uwikłane były CIA, FBI, niektóre środowiska armii, kompleks wojskowo-przemysłowy oraz mafia.

I garść bardziej szczegółowych danych, które związane są z poważnymi zarzutami co do rzetelności Komisji Warrena:

  • Jednym z jej członków był Allen Dulles, usunięty wcześniej przez JFK ze stanowiska szefa CIA i pozostający w otwartym konflikcie z Kennedym. Prezydent odebrał CIA kontrolę nad tzw. "czarnymi operacjami" w czasie pokoju (zamachy, porwania, przewroty rządowe itp.) i przekazał ją szefom sztabów połączonych (czyli armii). W tej sytuacji Dulles był stroną konfliktu, a nie bezstronnym arbitrem.
  • Jack Rubby, zabójca Oswalda w obecności dziesiątek policjantów i agentów FBI, nie był jedynie - jak go malowano - działającym w afekcie właścicielem baru, wstrząśniętym śmiercią prezydenta. Był członkiem mafii i podkomendnym Ala Capone. Jeszcze przed zaprzysiężeniem JFK, CIA zawarła tajny pakt z chicagowskim syndykatem przestępczym, wykorzystując go do "czarnych operacji". Wspólnie planowano np. zgładzenie Fidela Castro (mafia nie chciała się pogodzić z utratą swoich "interesów" na Kubie). JFK zakazał tego, lecz bez jego zgody przeprowadzona została akcja "Mangusta", która skończyła się spektakularnym niepowodzeniem, stawiając prezydenta w bardzo trudnej sytuacji. Również Edgar Hoover, szef FBI, miał bliskie powiązania z mafią. Jest też wiele poszlak wskazujących, że Ruby znał wcześniej Oswalda. Komisja Warrena pominęła te wątki.
  • Nie mniej poszlak wskazuje na to, że Oswald był agentem CIA i prawdopodobnym "kozłem ofiarnym", jak sam siebie określił. Podczas służby w wojsku, certyfikat bezpieczeństwa (a więc i stopień utajnienia) Oswalda był wyższy, niż jego dowódcy.
  • Na amatorskim filmie Abrahama Zaprudera, ukrytym przez Komisję Warrena przed opinią publiczną i udostępnionym dopiero po kilku latach, wyraźnie widać, że śmiertelny postrzał w głowę JFK otrzymał z przodu, a nie z magazynu książek, który miał za plecami, i w którym przebywał Oswald. Głowa została odrzucona do tyłu i w lewo. Pierwsza Dama na czworaka zbierała fragmenty mózgu z tylnej części samochodu. A więc rana wylotowa pocisku musiała znajdować się z tyłu głowy. Naoczni świadkowie, w tym policjant potwierdzili, że co najmniej jeden strzał padł zza płotu na trawiastym pagórku, który znajdował się z przodu samochodu. Gdy on oraz dziesiątki innych świadków dobiegli do płotu, był on już obstawiony przez agentów FBI, którzy nie pozwolili nikomu pójść dalej. W powietrzu unosił się zapach prochu.
  • Dwudziestu lekarzy obecnych przy ciele JFK, zeznało zgodnie przed Komisją Izby Reprezentantów, że pokazane im zdjęcia zwłok prezydenta (z archiwów Komisji Warrena) zostały sfałszowane.
  • Podczas zeznań pod przysięgą, przedstawiciele CIA i FBI przyznali, że ukryli dowody potwierdzające wersję spisku. Były szef CIA, Allen Dulles przyznał się do kłamstw, a szef FBI, Edgar Hoover do zatajania prawdy.
  • Ani najlepsi strzelcy wyborowi CIA, ani KGB nie byli w stanie powtórzyć rzekomego wyczynu Oswalda - trzech strzałów oddanych w 5,6 s. z włoskiego karabinu z okresu II wojny światowej. Przed każdym strzałem karabin wymagał repetowania. Dwa pierwsze strzały zostały oddane w 1,6 s. Nawet Komisja Warrena stwierdziła, że przy użyciu tej broni jest to możliwe w czasie min. 2,3 s., i to bez celowania. To nie przeszkodziło jej jednak ogłosić wersji "jednego strzelca".

Powyższe dane pochodzą z filmu Olivera Stona "JFK" oraz z filmu dokumentalnego Christophera Andersena "Wersje zamachu na JFK", A Sundown Entertainment, 2008, emitowanego w programie Planett. Polecam oba filmy, które są pasjonującym studium filtrowania danych i konstruowania map rzeczywistości - na przykładzie zdarzenia, które do dziś pozostaje w polu zainteresowania specjalistów różnych dziedzin i stanowi przejmujący fragment historii współczesnej.

To tylko niektóre spośród setek informacji zgromadzonych przez zespół Jima Garrisona, a później Komisję Izby Reprezentantów, nie pasujących do "wersji oficjalnej". Ci ludzie to nie słabo wykształceni frustraci, czy osoby zaburzone psychicznie, jak by chcieli niektórzy psychologowie i dziennikarze pozujący na uczoność, racjonalizm i "obiektywizm", i którzy nie zadają sobie trudu, by rzetelnie, wszechstronnie zbadać i następnie przedstawić opisywaną sprawę. Lecz są to biegli w swoich zawodach śledczy, lekarze, prawnicy, historycy, pracownicy wywiadu (w tym FBI i KGB), a nawet współpracujący ze służbami byli członkowie mafii. I żadne psychologizowanie nic tu nie pomoże. Chyba, że w rozmydlającej temat propagandzie.

Nie chodzi o propagowanie tej czy innej "teorii spiskowej", lecz o zasadę rzetelnego i rzeczowego podejścia do sprawy. O uwzględnienie i zbadanie argumentów, zanim zaczniemy ferować wyroki pod adresem osób myślących inaczej. A także o udostępnienie jej "przestrzeni społecznej", zamiast "społecznego wypierania" i arbitralnego potępienia. Tego wymaga postawa krytyczna i elastyczność myślenia.

Można wyróżnić trzy postawy wobec dowolnego tematu. Pierwszą określa się jako bezkrytyczną (naiwną), gdy daną opinię przyjmuje się bez sprawdzania. Drugie nastawienie to sceptycyzm, gdy bez sprawdzenia odrzuca się informację i przyjmuje wiarę, że "tak nie jest" (jak w przypadku raportu Jana Karskiego). Trzecia, to podejście krytyczne, gdy na początku mówimy "nie wiem, sprawdźmy". Owo sprawdzanie trwa dotąd, aż zweryfikujemy daną hipotezę. Jeśli obecnie jest to niemożliwe, pozostajemy w stanie "nie wiem". Według Petera Wryczy, jednego z czołowych ekspertów NLP, stan ten jest kluczowy dla wszelkiego poznania, rozwoju i wolności myśli. Dlatego nie warto pozwolić, aby go nam odebrano jakąkolwiek presją czy propagandą. Żadna "poprawność polityczna" i wynikające z niej doraźne profity nie są tego warte. Wybór należy do nas. Dobrze, byśmy przynajmniej wiedzieli między czym a czym wybieramy.



    Autor jest psychologiem, psychoterapeutą, certyfikowanym trenerem NLP, dyrektorem Polskiego Instytutu NLP, wiceprezesem Polskiego Stowarzyszenia Neuro-Lingwistycznej Psychoterapii (PS NLPt), autorem publikacji nt. psychoterapeutycznego zastosowania metafor i psychologii świadomości.
    Artykuł opublikowano na blogu Polskiego Instytutu NLP.




Zobacz także:

  • Przemówienie prezydenta Johna F Kennedy'ego na temat spisków:



  • druga część artykułu: "Teorie spiskowe, cz. 2", a niej więcej o "teoriach spiskowych", także oficjalnie potwierdzonych i ich konkretnych przykładach.




Opublikowano: 2010-12-09



Oceń artykuł:


Ten artykuł nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Skomentuj artykuł