Forum dyskusyjne

Stara miłość nie rdzewieje?

Autor: adammazow   Data: 2025-05-04, 17:12:22               

Cześć,
chciałbym opisać pewien problem/sytuację a jaką borykam się od 27 lat, czyli dość długo.

Otóż będąc bardzo młodym chłopakiem, jeszcze w szkole średniej bardzo spodobała mi się pewna dziewczyna. Nazwijmy ją Anną. Była rok starsza, przez co imponowała mi swoją dojrzałością.

"Uganiałem się" za nią latami, jednak z marnym skutkiem. Ot raz czy dwa udało mi się zaprosić ją na randkę, z której nic nie wynikło...

Kilka lat później, już na studiach, "wpadliśmy na siebie" przypadkiem i umówiliśmy na spotkanie. Nie wiem jak do tego doszło, ale zakochaliśmy się w sobie od razu. Było to uczucie tak silne, że wprost nie widzieliśmy świata poza sobą.

Niestety, Ania pochodziła z rodziny alkoholowej, być może z przemocą w tle. Myślę również, że jej ojciec mógł być osobą chorą psychicznie.Znęcał się nad nią i jej matką. Z podobnym problemem borykał się również jego brat, którego od czasu do czasu rodzina musiała wiązać sznurkiem, kiedy ten po alkoholu dostawał "białej gorączki".

Dosłownie!

Nie przeszkadzało to jednak naszemu związkowi aby ten po prostu rozkwitał. Przechodziliśmy wszystkie etapy zakochania. Począwszy od bezsenności, braku apetytu, po uczucie coraz bardziej dojrzałe.

Po półtora roku podjęliśmy decyzję o zawarciu małżeństwa, dlatego też oświadczyłem się Ani a zaraz potem zamieszkaliśmy ze sobą...

Tu nastąpił zwrot jakiego nie przewidziałem. Ania zmieniła się nie do poznania. Zaczęła znęcać się nade mną, podobnie jak czynił to jej ojciec. Krzyczała, rzucała we mnie różnymi przedmiotami. Upokarzała, również w miejscach publicznych...

Schudłem 10 kilo. Byłem cieniem samego siebie. Do ślubu zostało zaledwie 3 miesiące. Restauracja, ksiądz, DJ. Wszystko opłacone. A ja nie wiem co robić...

Zerwałem z nią, co było decyzją tak bardzo trudną, że sam nie mogłem się z nią pogodzić.

Mijały lata a ja nie mogłem przestać jej kochać. Nic nie pomagało. Nic a nic.

Ożeniłem się z inną a w głowie tylko Ania i Ania.

Po latach przyszło uczucie do mojej żony. Była i nadal jest wspaniałą kobietą, dlatego zakochałem się w niej, ale nazwijmy to - tak "stopniowo".

Przez kolejne lata wykonywałem rytuały, które z czasem bardzo polubiłem. Odwiedzałem "nasze" miejsca, słuchałem "naszej" muzyki, co automatycznie przenosiło mnie myślami do tamtej, niespełnionej miłości.

I tu nagle, po 27 latach "wpadliśmy na siebie" ponownie. Tym razem w socjal mediach.

- Kawa? - zaproponowała.

Stres i ekscytacja sięgnęły zenitu. Wiedziałem, że nie mogłem odmówić...

W tajemnicy przed żoną spotkałem się na kawie. W środku dnia. W centrum miasta.

Nie przypuszczałem, że wyjdzie tak naturalnie. Dwie godziny luźnej rozmowy o życiu, dzieciach i planach na przyszłość. Patrzyłem na Anię jak wtedy. Wciąż te same ruchy, również tak samo się śmieje.

Spotkanie dobiegło końca a w głowie pozostał bałagan. Tyle lat i miłość nie chce mi wyjść z głowy...

Czy to jest miłość? Czy syndrom Sztokholmski? Tego nie umiem zrozumieć.

A może ktoś z Was potrafiłby to jakoś nazwać?

Odpowiedz


Sortuj:     Pokaż treść wszystkich wpisów w wątku