Porady psychologiczne

Przeszkadza mi, że mój partner kokietuje inne kobiety

Kokieteria jest nieodłącznnym elementem natury mojego partnera. Nie przepuści nikomu. Ani 5-letniej siostrzenicy ani 65-letniej pani Krysi:)

Robi to w sposób niepozbawiony wdzięku i niezobowiązujący. Argumentuje, że przyjmuje we flircie słownym konwencję żartu, zabawy. Z tego, co obserwuję jednak, nie bierze pod uwagę odbioru drugiej strony. Kiedy wysyła do koleżanki esemesa o treści :"Dla Ciebie wyjdę nawet na Kieżmarski Szczyt" po tygodniu dowiaduję się, że koleżanka nie koniecznie odebrała to jako żart.

Wszystko to budzi we mnie mieszane uczucia. Jakakolwiek próba sygnalizowania moich uczuć w tym temacie jest kwitowana pobłażliwym uśmiechem i stwierdzeniem: "zazdrośnica".

Ale to, co czuję określiłabym raczej jako mieszankę złości, smutku i upokorzenia, niż zazdrości (choć to pewnie też. ;-))

Zastępy coraz to nowych koleżanek mnożą się jak mszyce. Z jedną umawia się na wybór soczewek kontaktowych, z inną na kupno chodniczka do łazienki. Zarówno ja, jak i przyjaciele znamy go na tyle dobrze, żeby nie traktować tego w kategoriach śmiertelnego zagrożenia dla naszego związku, ale nie ukrywam, że zaczyna to być dla mnie trudne do zniesienia.

Dla niego jest to bajeczna zabawa. Każdy nowo poznany człowiek to wzmocnienie pozytywne, nowy gadżet, rozrywka do momentu, w którym się znudzi. Kilka Jego przyjaźni rozpadło się już z powodu takiego podejścia do relacji. Otacza się mnóstwem osób, ale to papierowe związki i sam to przyznaje.

Jestem inna. Mam raptem trójkę przyjaciół, ale są to relacje z prawdziwego zdarzenia. Gubię się w tym związku. Nie podejmuję już tematu, bo w najlepszym wypadku dowiem się, że wstałam lewą nogą, a w najgorszym zostanę wydrwiona.

odpowiada Ela Kalinowska, psycholog Ela Kalinowska, psycholog

Zawsze tak było?

Zawsze. Znam Go od trzech lat, przyjaciele od pięciu. W tym przdziale czasowym nie było żadnych zmian.

Jest Pani w trzyletnim związku z mężczyzną, którego nazywa Pani "papierowy chłopiec" - kokietuje, flirtuje - Pani to przeszkadza ale on nie chce tego usłyszeć. Nie jest najwyraźniej zainteresowany zmianą tego zwchowania. Wobec Pani oczekiwań przyjmuje postawę obronną "to z tobą jest coś nie w porządku".

Jak do tej pory nie widać, aby istniał jakikolwiek powód dla którego on chciałby się zmienić.
Pyta mnie Pani "co robić" - odpowiedź na to pytanie zależy od tego, co Pani chce osiągnąć.
A więc co by chciała Pani osiągnąć - jak ma być?

Pozdrawiam -

Ela Kalinowska

Napewno chciałabym zrozumieć tą jego pogoń za czymś i kimś ciągle nowym, za "czymś miłym" (jak on to określa), ze emocją. Wydaje mi się, że kiedy zrozumiem, nie będę już tak podatna na zranienie, nie będę odbierała jego zachowania jako wymierzonego przeciw sobie. Mam wrażenie (nieodosobnione), że on ma w sobie jakiś problem, jeśli go nazwę, to może będzie mi się łatwiej zdystansować (a może się łudzę).

Chciałabym również, żeby on zrozumiał mnie. Bo on potrafi ostudzić swoją donżuanerię, kiedy sygnalizuję, że mnie to rani, ale to jest krótkodystansowa zmiana. Zmiana na fali chwili, mojego smutku, który nie jest mu obojętny.

Pisze Pani, że "jak do tej pory nie widac, aby istnial jakikolwiek powod dla ktorego on chcialby się zmienic. Rzeczywiście nie widać, choć slychać ;-) bo kilka dni temu usłyszłam: "Chciałbym się zmienic dla ciebie, ale nie wiem czy potrafię".

Rzecz w tym, że ja nie chcę zmian, które będą wymęczonym skutkiem moich perswazji. Zawsze wydawało mi się, że jeśli kocham, to nie szukam namiastek tej miłości gdzie indziej, nie bawię się jak w piaskownicy uczuciami innych ludzi, którzy zadowolą mnie na miesiąc czy dwa.

Stąd moje częste przekonanie, że po prostu nie jestem kochana, czemu on zdecydowanie zaprzecza. Zaprzecza, ale na poziomie słów. Reszta się nie zmienia. Nie potrafię spojrzeć na tą sytuację z boku. Może jestem naiwną jak dziecko frajerką. Może próba zrozumienia go to tylko szukanie dla niego usprawiedliwenia, bo tak mi bezpieczniej.

Nie wiem. Dziękuję, za Pani za odzew :-)


Witam,

a więc chce Pani:

  • zrozumieć go żeby: zdystansować się do zachowania partnera i nie odbierać go jako wymierzonego w Panią.
  • chciałaby Pani aby on lepiej Panią zrozumiał, bo wtedy może zmieni swoje zachowanie.

Biorąc pierwsze pragnienie: proszę sobie wyobrazić, że Pani już nazwała problem swojego partnera - jak może się taki problem nazywać? – No, powiedzmy, że "papierowatość (papierowy chłopiec)", i że udało się Pani zdystansować do tego zachowania i już ono Pani nie rani - co wtedy się zmieni? co wtedy będzie inaczej? co wtedy Pani będzie robić inaczej? a co On będzie robić inaczej? co Pani wtedy będzie czuła? jak będzie wyglądał Wasz związek? jak na Pani zmianę zareagowałby partner? czy podobało by mu się, Pani zdystansowanie?

Proszę sobie to jak najdokładniej wyobrazić. Nie zajmować się na razie tym, jak to zrobić, żeby się zdystnasować.

Pani chciałaby też, żeby on zmienił zachowanie, ale z drugiej strony nie chce Pani, aby zmienił się pod Pani wplywem. To troche trudna sytuacja - on mówi „dla Ciebie chciałbym się zmienić”, a Pani nie chce takiej zmiany. Zastanawiam się, dlaczego nie. Przecież taka zmiana - jego osobista zmiana, ma sens właśnie ze względu na ten związek i na to, że Panią to rani. Gdyby nie był w zwiazku, dlaczego miałby zmieniać to zachowanie?

Myślę, że Pani wątpliwość, co do tego czy zmiana ma sens, gdy jest ze względu „na mnie” - może być przeszkodą w tej zmianie. On mówi: "nie wiem czy potrafię", Pani mówi: "nie wiem, czy tego chcę".

Serdecznie pozdrawiam –

Ela Kalinowska

Zakładając (jak Pani sugeruje), że już to wiem. Sądzę, że:

1) Zmieniłby się środek ciężkości w postrzeganiu tej sytuacji przeze mnie. Zamiast koncentrować się na sobie, że mnie boli, że rani...etc.., ukierunkowałabym się raczej na niego, zastanowiła się czy mogę dać mu coś, czego szuka.

2) Czy on będzie robić coś inaczej(?)...nie wiem...jeśli udałoby mi się wstrzelić w jego problem i odpowiedzieć na jego potrzeby to może sytuacja uległa by pewnej zmianie...

3) Co będę czuła? Być może będzie to jakieś uczucie empatii, na które teraz nie umiem się zdobyć (bo mam poczucie krzywdy).

4) Jak zareaguje Partner? Sądzę, że pozytywnie. Do tej pory reagowałam kąśliwą kpiną lub mało przekonującym pokrzykiwaniem. Choć z drugiej strony obawiam się, czy nie odbierze tego braku krytycyzmu jako zielonego światła dla swoich działań.

5) Dlaczego nie chcę, żeby zmienił się dla mnie? Bo chciałam, żeby zmienił się "przeze mnie" a nie "dla mnie". Wiem, że to brzmi pretensjonalnie i głupio, ale naiwnie sądziłam, że wszystko "samo się", tylko dlatego, że jestem "śliczna, sprytna i wybitna"...;-)

Pozdrawiam Panią również :-)


Witam,
czyli zamiast koncentrowania się na swoim bólu, chciałaby Pani ukierunkować się na niego, dowiedzieć się czego on szuka, żeby sprawdzić czy może Pani mu to dać.. z drugiej strony chciałaby Pani też, aby on zaczał rozumieć Panią i rownież respektować Pani potrzeby.

Awięc lepiej rozumieć jego i być lepiej rozumiana.

Jak Pani by to nazwała - czego Pani chciałaby, aby było w Waszym związku? Co jest potrzebne, abyście mogli się lepiej rozumieć? Lepiej znać swoje potrzeby?

Czy kiedyś było tak, że Pani miała poczucie, że rozumie Pani i jest Pani rozumiana? Co wtedy robiliście inaczej niż teraz? Dzięki czemu to zrozumienie czy porozumienie było możliwe?

Pozdrawiam –

Ela Kalinowska

Pyta Pani : "Co jest potrzebne abyscie mogli się lepiej rozumiec? Lepiej znac swoje potrzeby?" Banalna odpowiedź brzmiałaby: rozmowa.

Rzecz w tym, że On wprawdzie szalenie lubi ze mną rozmawiać, ale najlepiej o "dialektyce erystycznej Schopenhauer'a" i broń Boże o życiu, sobie czy (jeszcze gorzej) o nas.

Nigdy nie było inaczej. Wizja takiej rozmowy jest odbierana przez Niego jak skrobanie paznokciem po tablicy. Ja prawdę powiedziawszy również nie gustuję w takich rozmowach.
Czuję się w nich bezradna, niekompetentna, utykamy oboje na drugim zdaniu lub wzajemnym sadzeniu się na argumenty (gra w zbijanego).

A zatem rozmawiamy dużo, ale nie o sobie. Bo dyskusja o Schopenhauerze jest błyskotliwa i satysfakcjonująca, a rozmowa o sobie koślawa i drętwa. Oczywiście upraszczam, ale to po części oddaje schemat. Do tego klimat do takiej rozmowy jest fatalny, bo on natychmiast się jeży i okopuje na z góry ustawionych pozycjach.



A więc rozmowa byłaby pomocna, ale nie taka, jaką zazwyczaj Państwo prowadzicie. Oboje nie lubicie rozmiawać o sobie, bo dla "Niego jest jak skrobanie paznokciem po tablicy" a Pani czuje się bezradna i niekompetentna. Utykacie na drugim zdaniu lub "gracie w zbijaka". Trudno się dziwic, że On "się jeży i okopuje na swoim stanowisku".

Rozmowa o Schopenhuerze jest bardziej satysfakcjonująca - a jak romawiacie o Schopenhauerze? Co jest inaczej podczas takiej rozmowy? Jak Pani prowadzi tę rozmowę a jak on prowadzi tę rozmowę? Na jakie inne tematy bardziej dotyczące Was możecie również prowadzić satysfakcjonującą rozmowę?

Pozostaje jeszcze pytanie, czy wg. Pani inne rozmawianie „o nas” byłoby tym co jest potrzebne w Waszym związku? Czy to byłoby pomocne w sytuacji, w jakiej jesteście?

Pozdrawiam –

Ela Kalinowska

Jak rozmwiamy o "Schopenhauerze"... Lekko i przyjemnie. Atrakcyjnie też. Rozmowa pełni funkcję czysto rozrywkową. Potrafimy się nią bawić.

Oczywiście "Schopenhauer" jest tu pojęciem umownym. Rozmawiamy na różne tematy, ale rzadko dotyczące nas bezpośrednio.

Inne tematy, o których zdarza się sensownie porozmawiać, to praca. Ponieważ jesteśmy dopiero dwa lata po studiach, więc nie zdążyliśmy się jeszcze wypalić zawodowo i praca dostarcza tematów.

Pyta Pani czy: inne rozmawianie o nas byłoby tym, co jest potrzebne w tym zwiazku. Wydaje mi się, że tak. Bo ostatecznie, w jaki sposób mogę dotrzeć do człowieka. Przez telepatię(?), domysły (?), interpretacje (?). One bywają chybione, raz trafię raz nie, jak na strzelnicy.


Gdybyście potrafili rozmawiać o sobie i ważnych swoich sprawach to jakby ta rozmowa wyglądała? Co by było inaczej niż teraz?

Pozdrawiam –

Ela Kalinowska

Nie wiem, jakby wyglądała. Chciałabym jednak, żebyśmy umieli mówić o swoich uczuciach w sposób wolny od ocen, autointerpretacji i oskarżeń. I żeby ta rozmowa nie toczyła się w atmosferze "spuszczania do grobu" bo to jest przytłaczające.

Ale też nie w atmosferze wodewilu, w której wszystko można zbanalizować... Do tej pory tego typu rozmowy oscylowały wyłącznie między tymi dwoma ekstremami...


„Mówiąc o swoich uczuciach w sposób poważny ale wolny od ocen, autointerpretacji i oskarżeń.” - Co by było zamiast ocen, autointerpretacji i oskarżeń?

W jakiej atmosferze miały by się Wasze rozmowy odbywać? Nie w atmosferze wodewilu ani "spuszczania do grobu", takiej NIE chcecie. - a jaką CHCECIE, jaka by miała być ta atmosfera? Jak to robicie, że atmosera rozmów o pracy czy o "Schopenhauerze" jest taka satysfakcjonująca?

Gdybyście potrafili stworzyć taką atmosferę w rozmowie o uczuciach, jak przy rozmowie o pracy to co by Pani chciała powiedzieć swojemu parterowi? Jak Pani myśli, co on by chciał powiedzieć Pani?

Pozdrawiam –

Ela Kalinowska



1) Co by bylo zamiast ocen, autointerpretacji i oskarżeń... Prezentacja faktów i uczuć, jakie one w nas rodzą. Nie ukrywam, że jest to dla mnie trudne, bo ja z góry mam na podorędziu jakąś własną wizję sytuacji i ciężko mi oddzielić fakt od sposobu, w jaki go postrzegam.

2) Co do atmosfery...Na pewno oboje chcielibyśmy żeby była to atmosfera ciepła i akceptacji osoby. Tu są kolejne schody, bo nie umiem odróżnić osoby od sytuacji. Zrobiłeś to i tamto, więc mam ochotę Cię teraz "ukrzyżować" i cała energia schodzi na "szarpanie się".

3) Rozmowa o Schopenhauerze czy pracy jest satysfakcjonująca, bo:
- jest wolna od lęków (przed śmiesznością chociażby),
- nie boli (rzadko dotyka jakiś osobistych strun),
- jest w niej dużo pozytywnej kokieterii, staramy się oboje prowadzić tą rozmowę w sposób atrakcyjny.
W przypadku rozmowy o uczuciach natomiast, nie wyobrażam sobie jakichś gier i zabaw słownych, bo jest to dla mnie rozmowa o zupełnie innym charakterze.

4) Co bym chciała powiedzieć....że czuję smutek i złość, kiedy kokietuje inne kobiety, że coraz częściej czuję się wyrzucona poza nawias jego życia... że chciałabym być bliżej tego, co myśli, czuje, czym żyje...

5) Co On chciałby powiedzieć... nie wiem. Kiedyś twierdził, że to ja wyrzucam go poza nawias, że o niczym nie mówię, że go zaniedbuję... że nie okazuję mu ciepła itd ( inna sprawa że kiedy próbowałam to robić, nie wydawał się zainteresowany).

No i wygląda to jak trywialna książka skarg i zażaleń. To nigdy nie będzie atrakcyjne.



Witam,

a więc w tej rozmowie przeszłyśmy drogę od Pani pytania co zrobić z Pani "papierowym chłopcem" - od narzekania dot. jego zachowań, poprzez rozmowę o pragnieniu bycia zrozumianą i rozumienia, do Pani trudności w oddzielaniu własnych uczuć i faktów, od oskarżeń. Trudności z tworzeniem atmosfery akceptacji, prowadzenia rozmowy o osobistych sprawach bez lęku (przed śmiesznością chociażby). Mówi też Pani o tym, że oboje czujecie się "wyrzuceni poza nawias życia partnera" - Co dalej ... Co teraz byłoby Pani celem, co by w tej sytuacji było wg. Pani pomocne?

Chciałabym też podzielić się refleksją, jaką mam prowadząc tę rozmowę z Panią. Jest dla mnie zaskakujące to, że Pani maile, to, co Pani w nich mówi, właściwie nie wychodzi poza lakoniczne odpowiedzi na moje pytania. Trochę się tak czuję, jakbym to ja Panią gdzieś ciągnęła, mam wrażenie, że mało w tym Pani zaangażowania, dążenia do jakiejś zmiany. Oczywiście internet mocno zubaża nasze przekazy i możemy zrozumieć coś opacznie, ale jakoś "nie czuję" Pani w tej rozmowie...

Zastanawiam się, na ile ta rozmowa jest dla Pani korzystna? Co ona Pani daje? Czego Pani się spodziewa rozmawiając ze mną o swoim związku?

Być może najlepszym rozwiązaniem w tej sytuacji byłoby, gdybyście Państwo razem zgłosili się na terapię dla par. Takie spotkania z terapeutą pewnie pomogłyby w usprawnieniu Waszej komunikacji i lepszym zrozumieniu siebie nawzajem.

Serdecznie pozdrawiam –

Ela Kalinowska

Będę dziś pisać chaotycznie, za co z góry przepraszam. Właściwie problem traci swój "palący" charakter. Drobny epizod na początku ubiegłego tygodnia, sprowokował między nami rozmowę. Dosyć długą, bardzo efektywną i jeszcze bardziej satysfakcjonującą:-)
Od tego czasu wiele problemów (które były niejako pochodną braku sensownej komunikacji między nami) blednie.

Oczywiście zdaje sobie sprawę, że problemy nie znikają na zasadzie hokus-pokus i pewnie jeszcze wiele przed nami, ale sądzę, że jesteśmy na dobrej drodze.

Co dalej... Na pewno muszę przepracować w sobie problemy, o których pisałam ostatnio.
I tu odpowiedź na Pani ostatnie pytanie. Korespondencja z Panią wiele zmieniła, ku mojemu zaskoczeniu.

Początkowo byłam skonsternowana, bo spodziewałam się diagnozy, a następnie "mapy drogowej z trasą dojazdu do szczęśliwego zakończenia" problemu. Tymczasem dostawałam krótkie przetworzenie własnej wiadomości plus zestaw pytań.

Okazało się jednak, że te pytania, próby odpowiedzi na nie, "oswoiły" mnie z problemem.
Do tej pory perspektywa mówienia o tym wydawała mi się upiorna, nie umiałam mówić o tym w sposób spokojny, zdystansowany, a okazuje się, że właśnie o to chodzi. Kiedy w rozmowie z Chłopakiem zachowuję luz i dystans, to On niemal automatycznie przejmuje ten klimat. Nawet, jeśli zaczął od krzyku, to po moich czterech zdaniach, jakby wypuszczono z Niego powietrze. I z czegoś, co zanosiło się na grubszą aferę, wynika całkiem sympatyczna i konstruktywna rozmowa. Przed korespondencją z Panią nigdy nie udało mi się tego osiagnąć.

Co do Pani refleksji na temat moich "lakonicznych" odpowiedzi. Zawsze uczono mnie : "Traktuj innych tak, jakbyś chciał, żeby traktowano Ciebie". W mojej pracy lubię kiedy studenci odpowiadają zwięźle, na temat i w zadanej kolejności. Nie znoszę, kiedy ktoś snuje opowieści dziwnej treści "z krainy mchu i paproci". Dlatego starałam się być rozmówcą zdyscyplinowanym i pisałam tak, jak chciałabym, aby pisano do mnie. Co do zaangażowania - ma Pani rację. Nie jestem typem entuzjasty. Sądzę jednak, że moje zaangażowanie powinno znajdować swój wyraz w życiu, a nie w kwiecistych mailach do Pani.

Ps.: Pomysł wspólnej terapii uważam za mało realny do przeprowadzenia ze względów technicznych i ze względu na mentalne nastawienia mojego Partnera do psychologa.

Pozdawiam również :-)


Witam :-),

gartuluję Pani i cieszę się, że nasza rozmowa "otworzyła" nowe możliwości swobodniejszego i konstruktywnego rozmawiania z partnerem. Cieszę się też, że mogła Pani zobaczyć jak Pani zmiany wpływają na zmiany w zachowaniu partnera. Mam na myśli Pani luz i spokoj, które mogą udzielić się również Jemu. To też pokazuje, że droga terapii par, nie jest jedyną drogą ku zmianie.

Zdecydowanie jest Pani rozmówcą "zdyscyplinowanym" :-). Napisałam o swojej refleksji tylko dlatego, że pomyślałam, że jeżeli w kontaktach z partnerem jest Pani w podobny sposób "zdyscyplinowana", to może, to utrudniać Wasze porozumienie.

To samo mam na myśli mówiąc o zaangażownaniu - nie chodzi mi tu o entuzjastyczne sformułowania. Raczej o coś takiego co jest tu, w tym ostatnim Pani mailu - takie opowiedzenie o swojej wewnętrznej rzeczywistości, które sprawia, że staje się Pani dla mnie (dla rozmówcy) bardziej "wyczuwalna".

Serdecznie pozdrawiam –

Ela Kalinowska


Zobacz także: Jak uzyskać profesjonalną pomoc psychologiczną on-line?

Inne porady