Forum dyskusyjne

RE: Podróże

Autor: Adamos325   Data: 2022-11-16, 19:07:01               

Dla Anieli - dla Calmi - i dla tych, którzy chcą i lubią czytać ;))

Kończy się lato, nastrojowa jesień - więc dziś jeszcze krótki poemat na temat mojego ostatniego wyjazdu do Warszawy - mam nadzieję że Calmi nie będzie mi to miała za złe ;) Też lubię mieć małe tajemnice i wszystkiego nie zdradzę ;) Był to ostatni weekend października, piękna jeszcze pogoda, wymarzona, na wyjazd i na spotkanie we dwoje, spacer :), natura i Stwórca nam sprzyjali. Zresztą, domyślałem się że tak będzie - po pierwszym spotkaniu w Krakowie, żadnego stresu, tylko wsparcie i rozmowa, prawie na wszystkie tematy - jakbyśmy się znali już długi czas. Aparycja Calmi robi swoje, a drugie to jej postawa połączona z urodą i elegancją - co przyznam, mi to bardzo się podobało ;) I mała lub większa dawka humoru. Czego więcej oczekiwać? :) Wstałem normalnie jak zazwyczaj i postawiłem rodzinę na nogi - wszak też chciałem się zaprezentować i to lubię ;) Myłem się i kąpałem i stroiłem ze dwie godziny - żeby dostosować się do poziomu Calmi i żeby nie musiała się za mnie wstydzić - wszak jak piszę, też tak lubię, no i Calmi do tego teatru kupiła aż dwie kreacje, każda na inny dzień - ja kupiłem tylko na wiosnę buty i teraz krawat :D W końcu się wystroiłem, mając nadzieję że nie będę zbyt odstawał w tej parze i potem prezencji już w foyer i widowni teatru :)) Chyba się udało ;) Prezentowaliśmy się dobrze - publiczność i widzowie nam to mówili :)) No więc, o 9.30 ruszyłem w drogę, półtorej godziny jazdy, po drodze wstąpiłem jeszcze do rodziny i potem z okazji 1 listopada z lampką na grób do szwagra. Lubię być samodzielny, niestety, czas mi szybo biegł, zacząłem się spieszyć i chciałem się podpalić z tą pochodnią świetlną :)) Dzięki Bogu, ładna pani szła i mnie ugasiła, w dalszych częściach już pomogła ;)) Pośpiech nie służy dokładności. Ruszyłem dalej - patrzę, jeszcze 4km a ja już powinienem być na stacji :(( Cisnąłem ile się da, 4 minuty przed dorwałem konduktora - powiedział że jest dobrze, ale i tak mieliśmy 5 minutowe opóźnienie. O 13. byłem w Warszawie i miałem przygotować stoliki i dobry obiad, wszak Calmi miała głodna i zmęczona dotrzeć godzinę później ;) A ja nie miałam nic przeciwko - lubię takie sprawy i trochę usługiwać pięknej kobiecie, byle nie za często ;) Ale z Calmi nie było żadnych rachunków - ona usługiwała mnie a ja jej i tylko uśmiech i przyjemność nas łączyły, żadne kalkulacje, po prostu, na dwa dni kobieta idealna - nie wiem jak na dłużej...;) W końcu, patrzę, Calmi jest, trochę zmęczona, ale taka jaką się jej spodziewałem :) Z walizka na kółkach, kreacjami sukien na plecach i jej spokojem i uroczym uśmiechem ;) Stolik już czekał - zamówiliśmy rosół w wydaniu japońskim. Przyznam się, Lubię rosół, ale w domu, na wyjazdach zawsze najtrudniej jest sobie poradzić z tym długimi makaronem, koncentruje się na nitkach a nie na smakowaniu i czuciu jedzenia ;))) Jednak Calmi znów pospieszyła ze swoją pomysłowością i wspaniałomyślnością, nauczyła mnie jak sobie radzić - no i w końcu udało mi się poczuć ten smak, a nie tylko się spocić i patrzeć kiedy będzie dno ;) Jedliśmy na zewnątrz - i to było pierwsze mile odczucie. Najedzeni, z nowymi siłami i optymizmem ruszyliśmy przed siebie :) Do hotelu oczywiście, rozpakować się, przygotować i trochę odpocząć. Nie, jako przyjaciele razem nie mieszkaliśmy - nie zastanawiajcie się i nie bądźcie zazdrośni - niektórzy ;) To była czysta, spontaniczna i platoniczna romantyczna miłość ;)) Nawet jak niektóre części ciała się z tym nie zgadzały :D No więc po zakwaterowaniu się i odpoczynku, czas szybko biegł - patrzę, a tu już 18, Calmi dzwoni ;) Zaczym się wygramoliłem, odnalazłem autobus, drogę i Calmi, to już była prawie godzina rozpoczęcia spektaklu :( Znów za długo przygotowywałem się i snułem wspomnienia o Niej...:D Ale w końcu dotarłem, tak pędząc że nie zauważyłem jednych schodów - bym był poleciał na glebę, w ostatniej chwili się ratując. Miłość nie służy myśleniu i rozsądkowi ;)) W końcu wjeżdżam tam - i nie wierzę własnym oczom, Calmi piękna jak księżniczka duńska, albo norweska, albo hiszpańska - albo wszystkie razem wzięte ;))) To było piękne i oszałamiające zjawisko - no, ale też nie to było najważniejsze, najważniejsze jest wnętrze :), ale outfit też. W końcu zasiedliśmy na honorowych miejscach, inni na nas zwracali uwagę - ale my zastygnelismy i zatopilismy się tylko już w sztuce "Maria Stuart" - która była też niesamowita... W przerwie dorwali nas dziennikarze, jak już pisałem na bieżąco, fotoreporterzy - i zrobili sporo zdjęć ;), między innymi na wysokich schodach :) Oszołomieni przeżyciami i treścią - dla spokoju, dzielenia się i wyciszenia oraz przedłużenia tego nastroju, połączonego z romantyzmem właśnie warszawskiej Starówki i letniego wieczoru - zrobilsmy sobie dłuższy spacer - dzieląc się i zachwycając dookoła. Takich chwil się nie zapomina ;) A potem już tylko po tych bogatych przeżyciach, pod ciepłą kołdrę i spokojny sen, na następny dzień :) Drugi dzień - niestety, Calmi spała sama i trochę przemarzła, a mówiłem że ją ogrzeję ;)) Zmęczenie i trochę nadziebienie ją dopadło - ale inne panie o mnie zadbały, czego Calmi jeszcze nie wie. Dogadzały mi tak jak chciałam i według życzenia ;) - brakowało im tylko osobowości Calmi... ;) Ale ubrały mnie, nakarmiły, podwójnie, tak że mi się nie chciało jeść już do wieczora, tylko nie umyły ;) Z racji więc choroby Calmi - przedpołudnie miałem wolne i samodzielne. Czym też nie byłem tak do końca rozczarowany - bo... lubię samodzielność i organizować sobie czas - tu też czuję się bardzo dobrze, gdy wszystko ode mnie zależy. Bo będąc z Calmi, zapatrzony w nią o wszystkim prawie zapominałem, zdawałem się na nią, no i parę razy prawie pod samochód wjechalem - Calmi ratowała mnie w ostatniej chwili, łapiąc za szyję :D UFF - czasami dobrze mieć takiego Anioła Stróża. No więc będąc już teraz sam, włączyłem wyższy bieg - i cała Starówkę zwiedziłem, objechałem i narobiłem zdjęć w 2 godziny, jeszcze bilety załatwiając i robiąc zdjęcia ciekawym obiektom, modelkom, które też tam się prężyły jeszcze w słońcu z fotografami ;)) i jeszcze zaglądając do ładnych kościołów. Calmi sobie lekko odpoczywała - i nic nie wiedziała, co ja tam odczyniam? Pewnie myślała że się nudzę, a ja się dobrze bawiłem, choć trochę inaczej ;) W końcu już obejrzałem wszystko, Calmi się trochę zregenerowała - i poszliśmy z biletami do Zachęty, na ciekawą i inspirującą wystawę - trochę psychologiczną, o przeżyciach i walce o własną drogę życia - ale też tak nie do końca... To były inspiracje i twórczość Susan Mogul. Naładowaliśmy się nową energią - no i w końcu znów trzeba było zjeść dobry kolacjo-objad :) Po drodze jeszcze spacer, zdjęcia i znów zwiedzanie, takie ogólne Starówki, ciepła jesieni. Siedzenie przy stoliku i jedzenie z Calmi jest niesamowite, połączone z ciepłą rozmową, nie do odtworzenia. To jest chyba jedyne co zapadło mi głęboko w pamięć i co chciałbym jeszcze powtórzyć ;) Nie obraź się Calmi, że pośród tylu przeżyć tak mało Ci daję - ale po prostu w innych sprawach potrafiłbym sobie sam poradzić, w tym wypadku NIE. To coś co zapamiętam na długo..., plus jeszcze pewne spacery ;) Atmosfera nie do powtórzenia. W teatrze też trochę - ale inaczej ;) No więc potem juz najedzeni, Calmi poszła się przygotować i stroić - a ja po romantycznej kolacji zanurzyłem się jeszcze na ławeczce w romantyczną muzykę Chopina ;) Tym razem to ja oczekiwałem na Calmi na schodach Opery ;) Wkroczyła dumna i piękna i uśmiechnięta - i jednocześnie naturalna :) Sztuka oczywiście zrobiła swoje, jeszcze podniosła ten nastrój - obydwoje z Calmi to czuliśmy ;) A potem już tylko romantyczny długi spacer w romantyczną noc alejami Krakowskiego Przedmieścia. Ktoś to wszystko musiał zaaranżować - bo... my sami chyba nie mieliśmy byśmy takich pomysłów... ;) A wokół jeszcze muzyka i uśmiechnięci ludzie. Dotarliśmy na stację - ale do odjazdu pociągu jeszcze kawałek czasu, znów ciepły stolik i gorącą malinowa herbata z cytryną i nawet ludzi tam nie było nie przeszkadzali. Ktoś zorganizował pośród tłumów dworca, dla nas wolną przestrzeń :) I w końcu trzeba było odjechać... Calmi mnie jeszcze odprowadziła i serdecznie pożegnała - w swojej małej czarnej i rękawiczkach wieczorowych na rękach ;)) No a potem to już zapomniałem, po tylu przeżyciach - że to jest CALMI... ;D I aż sam się dziwię do tej pory, że tak to się stało ;)) DZIĘKUJĘ Calmi, za to co było, czego nie było i co mogłoby być :) Samemu było by dobrze - ale z Tobą było inaczej, było fantazyjnie i niepowtarzalnie ;) A kogo z nami nie było, niech żałuje... ;)

Odpowiedz


Sortuj:     Pokaż treść wszystkich wpisów w wątku