Forum dyskusyjne

RE: Czy ja przesadzam?

Autor: verona1986   Data: 2022-06-19, 16:27:43               

W końcu dostałam jakieś rady dające szansę temu związkowi.

Calmi... to co napisałaś o godz 14:20 bardzo mnie poruszyło. Dało mi nadzieję. Dziękuje Ci. Zaakceptowanie tej sytuacji. Jako jedyna zaproponowałaś takie rozwiązanie.

i jako jedyna chyba wychwyciłaś moje ukryte motywy, to co mnie też przy nim trzyma - czyli tykanie zegara biologicznego. To tutaj jest pies pogrzebany. Czuję presję, uciekający czas. Gdybym miała 20 lat, albo 45, to byłoby inaczej. A mi za wiele czasu już nie zostało.

A ten tekst o uśmierceniu jego matki mnie rozbawił :) Bo wyobraź sobie, że ją też wymieniłam w tamtym wpisie, ale skasowałam bo bałam się posądzenia, że życzę jej śmierci. Choć przyznam, że mam taką myśl: jego matka wiecznie żyć nie będzie. I to mi daje jakąś nadzieję.
Wstydzę się tej myśli. Wydaje mi się, że jest brudna. Do czego to doszło żebym czekała na czyjąś śmierć? :(

Mrrru.... Dziękuje za praktyczne rady. Za męski punkt widzenia. Bardzo mi się spodobał Twój wpis.

Kochani... wszystko fajnie pięknie. Tylko jest pewne ale....
Coś sobie uświadomiłam.

Nawet jeśli porozmawiam z jego matką.
Nawet jeśli oni przyznają mi rację. Nawet jeśli obiecają zmianę swojego zachowania.
Nawet jeśli zobaczę te zmiany w zachowaniu.

To ..... To co mi to da?

Ja w to nie wierzę.
Ja nie wierzę w taką zmianę.
Ja nie wierzę, że to będzie trwała zmiana.
Nie wierzę, że można od tak, tylko za pomocą silnej woli, zmienić swoje wieloletnie nawyki/reakcje.
Nawyki, które w nas wrosły, które są naszą częścią, które nas ukształtowały.
Można przestać jeść słodycze, można zacząć więcej biegać.
Ale takie wkorzenione głęboko w nas reakcje, zachowania... Tego się nie zmienia od tak.
Czasem nawet z terapią się nie udaje.
Sama widzę po sobie, jestem po terapii a dalej weszłam w stary schemat.

Nie wiem czy ktoś zrozumie co chcę teraz przekazać...
Ja wierzę w inne zmiany.
W takie, które wynikają z "przebudzenia, z oświecenia".
To są dla mnie trwałe zmiany.
Czyli zmiany w wyniku pracy nad sobą, poprzez poznanie świata duchowości albo poprzez jakieś ważne/traumatyczne doświadczenie. Które nas "budzi".
Wtedy dane zachowanie samo od nas "odpada".

I nawet załóżmy, że dalej z nim będę. Oni zmienią swoje zachowanie. Ale potem przyjdzie dziecko i uaktywnią się na nowo.

Będą spięcia o dziecko.
A może nawet walka.
Bo jego matka będzie miała swoją wizję na wychowanie.
Będzie jej zawoził nasze dziecko a ja nie będę miała nic do powiedzenia.
I co wtedy zrobię?
A jak będę chciała odejść to on mi tego dziecka nie odda.

A może być też inaczej.

Może ja tego dziecka mu w ogóle nie urodzę, w końcu jestem już rozrodczo stara. To jaka czeka nas przyszłość?
Przecież on ze mną nie będzie.
Bo jego miłość do mnie nie polega na tym, że: kocham tę konkretną osobę i chce właśnie z nią być, dla niej samej.
Jego miłość polega raczej na tym, że idealnie się wpisuje w jego obrazek: niegłupia, uległa, w wieku rozrodczym, matkuje mu.

No i jeśli jeden z tych składowych odpadnie to on już nie będzie miał powodów żeby ze mną być.

Drodzy, wszystkim Wam bardzo dziękuję.
Poświęcacie czas dla jakiejś pokręconej babki, klikacie w tą klawiaturę, produkujecie się, dla kompletnie obcej osoby i nic z tego nie macie. Bo ja Wam nic nowego nie powiem czego sami już nie wiecie.

Posmutniałam :(







Odpowiedz


Sortuj:     Pokaż treść wszystkich wpisów w wątku