Forum dyskusyjne

RE: Związek z partnerem DDD

Autor: kamido   Data: 2020-05-03, 13:37:09               

Cześć, dziękuję za odpowiedź.
Napisałaś: "Raczej zastanowiłabym się co jest ze mną nie tak, że związałam się z despotą i w dodatku po wielu terapiach nie potrafię od niego odejść ?"
Chyba nazywają to miłością... ;) Mawiają też, że miłość jest ślepa...
Zastanawiałam się nad tym nieraz, sama przeszłam dwie terapie, które pomogły mi zrozumieć z jakimi sama deficytami się zmagam i wyeliminować ich wpływ na moje życie. No, przynajmniej w większości...

A tak poważnie - mam poczucie, że terapie męża nie dotknęły tego, czego powinny dotknąć. Myślę, że główny problem jest w tym, że mój mąż nie identyfikuje swoich uczuć, nie ma świadomości samego siebie. Tak mocno wyparł swoje potrzeby będąc dzieckiem despotycznych rodziców, że do dzisiaj nie ma z samym sobą kontaktu. Desperacko potrzebuje miłości, szacunku... często używa słów wskazujących na to, że chce więcej poważania, uwagi, miłości - np. mówi "jestem Twoim ojcem, masz mnie szanować", "ja odmawiam sobie, żebyście wy mieli, a wy tego nie szanujecie" i inne takie... Potrzebuje docenienia, uwagi, mam poczucie, że ta potrzeba jest niezaspakajalna - ile byśmy tego nie dali, tyle będzie za mało. Jednocześnie sam tego wszystkiego nie daje nam.

Kiedyś ktoś mi powiedział, że dziecko w dzieciństwie napełnia swój słoik na miłość, po to, aby jak dorośnie mogło z tego słoika czerpać i dawać tę miłość innym. Ale jeżeli dziecko nie ma napełnionego słoika, bo rodzice nie dali tej miłości, to potem zamiast dawać innym z desperacją wciąż próbuje napełnić swój własny słoik... Sądzę, że ten cytat doskonale oddaje to, co dzieje się z moim mężem. Problem w tym, że ja nie jestem w stanie mu tego pokazać. Próbuję mu uświadomić, że jest już dorosły, że teraz to my musimy naszym dzieciom pokazać wzorce, napełnić im te słoiki z miłością, żeby były w życiu szczęśliwe. Nie trafia. Bardzo często w przypadku różnych "przewinień" dzieci traktuje ich jak dorosłych, odsądza od czci i wiary, posądza o złe intencje, o brak poszanowania, a dzieci są po prostu dziećmi i jak to dzieci popełniają błędy, rozrabiają, próbują unikać obowiązków itp... to przecież nie znaczy, że mają złe intencje, nie kochają, nie szanują...

Kiedyś nagrałam jego "występ" w stosunku do dzieci - najeżony agresją i przekleństwami, wyrzutami o brak szacunku, generalizowaniem, pretensjami - potem przesłałam mu plik. Po odsłuchaniu był w szoku. Powiedział, że on ma świadomość, że to nie powinno tak wyglądać, że on wie, że już mu tyle razy o tym mówiłam, że widocznie on nie umie tego zmienić. Że chyba powinien nas zostawić. Zapytałam, jak mu pomóc. Powiedział, że nie wie. Odpowiedziałam, że ja też nie wiem. Parę dni był spokój, potem sytuacja wróciła do normy. Tak jak zawsze.

Kiedyś kupił sobie książkę o złości i radzeniu sobie z nią. Przeczytał 1/3, potem książka trafiła na półkę, już jej nie wziął do ręki. Przeczytałam ją ja (zresztą jak mnóstwo innych książek z dziedziny psychologii, DDD, relacji itp.).

Nie wiem, co robić. Nie chcę rozwalać dzieciom życia, zwłaszcza, że w ostatnich latach nasze życie jest w dużej mierze podporządkowane budowie domu - każde z nas czekało na ten dom jak na zbawienie, zwłaszcza nasze dzieci, którym powtarzamy, że jeszcze chwila cierpliwości i nasze życie zmieni się na lepsze... rozpad naszego związku przekreśli wszystko, w tym ich nadzieje... wiem oczywiście, że dom nie jest najważniejszy.
Sama już sobie nie radzę z jego wieczną złością i fochem. To jest nakręcające się błędne koło. On ma focha i wk...wa, daje nam to odczuć; ja mam do tego uwagi, on się wkurza, że ja mam uwagi; ja się wkurzam, że on się znowu wkurza zamiast o tym porozmawiać; w efekcie mamy kłótnię, on wyciąga wniosek, że ciągle mi się nie podoba to, co on robi (i ma rację - tak faktycznie jest), że nie będzie mnie słuchał, bo ja ciągle gadam w kółko o tym samym (tu też ma rację - problem jest ten sam od lat), ja mam do dyspozycji tylko wybór próbować wytłumaczyć (nie działa od lat) lub dać sobie spokój (z góry wiadomo, że nie robiąc nic nic się nie zmieni). Ewentualnie mogę jeszcze odejść, czego chcę uniknąć...
Wiem, mam świadomość, że ten post jest pewnie z mojej strony desperacką próbą uzyskania nadziei, że jeszcze ma szansę coś się zmienić... intuicyjnie czuję, że sprawa jest dawno przegrana, mimo, że nie chcę tego przyjąć do wiadomości....

Odpowiedz


Sortuj:     Pokaż treść wszystkich wpisów w wątku