Forum dyskusyjne

Związek z partnerem DDD

Autor: kamido   Data: 2020-05-02, 23:44:13               

Witajcie.
długo się zastanawiałam, jak właściwie mam napisać... Nasza historia jest bardzo długa, skomplikowana, pogmatwana... Próbowałam to jakoś w skrócie ująć w słowa, ale kurczę nie da się :) mimo wszystko jednak jakiś wstęp jest potrzebny...

Od wielu lat (prawie 30) jestem związana z mężczyzną wychowanym przez despotyczną matkę i ojca będącego pod jej pantoflem. Mój mąż nigdy nie usłyszał od rodziców, że go kochają, wiecznie stawiano przed nim jedynie wymagania, ciągle było za mało, był porównywany z innymi (oczywiście słyszał, że on jest gorszy od innych), krytykowany, traktowany z góry. Ignorowali jego potrzeby emocjonalne, wymuszali określone zachowania. W wieku ponad 20 lat matka nadal decydowała dosłownie o wszystkim w jego życiu aż do momentu, gdy w akcie desperacji, mając dość trwających przez kilka lat prób zniszczenia naszego związku (jesteśmy razem od lat nastoletnich) wyprowadził się z rodzinnego domu do mnie. Miał wtedy 23 lata.

Byliśmy bardzo młodzi (ja miałam lat 21) i generalnie zostaliśmy "dorosłym", samodzielnym związkiem. Dzisiaj wiem, że nie byliśmy na to gotowi, ale dzisiaj nie ma to też znaczenia. Generalnie problem, który pojawił się wtedy i trwa do dzisiaj, to problem z gniewem, złością i brakiem poczucia własnej wartości u mojego męża.

Podobnie jak wcześniej jego matka na nim, on zaczął na mnie wymuszać oczekiwane zachowania i krytykować mnie za wszystko. Potrafił przejawiać zachowania bardzo obcesowe, chamskie, krzywdzące... Zaznaczam, że bez przemocy fizycznej. Krytykanctwo, gniew, złość, brak jakiejkolwiek empatii, pretensje o wszystko, oczekiwanie, że dostosuję się do jego wymagań... Był ( i jest nadal) perfekcjonistą, wszystko musi być idealne... Godziłam się na to i starałam się wychodzić naprzeciw jego oczekiwaniom, bo jestem osobą bardzo empatyczną i starałam się rozumieć, z jakiego domu wyszedł i dlaczego to robi, było to jednak bardzo trudne. Dzisiaj wiem, że niewłaściwe i że sama też miałam deficyty, które mnie ku temu skłaniały.

Oczywiście jak pewnie większość młodych partnerek / żon wierzyłam, że mój partner "zrozumie i się zmieni". Po paroletnim okresie wzlotów i upadków (generalnie mimo wszystko bardzo się kochaliśmy) wzięliśmy ślub, po kolejnym roku zaszłam w ciążę, po paru kolejnych latach w drugą... W międzyczasie parę razy prawie się rozstaliśmy (z mojej inicjatywy), bo zachowania męża były dla mnie nie do zniesienia... Mój mąż prosił, bym nie odchodziła, obiecywał zmiany swoich postaw. Okazało się też, że ma nerwicę lękową, włącznie z objawami somatycznymi. Przez dwa lata był na lekach - wtedy był spokojniejszy, ale raniące zachowania się nie zmieniły, chociaż nieco złagodniały. Traf chciał, że czystym przypadkiem trafił zawodowo na osoby, których wpływ sprawił, że rzeczywiście mąż wiele zrozumiał i faktycznie w dużej mierze zmienił się na lepsze, co pozwoliło mi przetrwać przy nim kolejne lata (bilans widać nadal był dla mnie na plus). Nasze życie jednak to była i jest swoista sinusoida.

Dzisiaj sytuacja wygląda tak, że zachowania męża uderzają już nie tylko we mnie, ale i w dzieci. Oboje są już nastolatkami. Starsze zaczyna przejawiać zachowania lękowe i perfekcjonistyczne, jest bardzo krytykanckie w stosunku do siebie, nie docenia siebie, ma zaniżone poczucie własnej wartości... Młodsze z pozoru przyjmuje postawę "nieprzejmowania się". Oboje są bardzo wrażliwi, empatyczni, starsze ma tendencję robienia tego, czego chce tata, żeby tylko był spokój (bardzo stresuje się gniewem i konfliktami), młodsze podejmuje rękawicę i buntuje się, stosując bierną agresję. Wiem, że późno na to, ale zaczynam się mocno zastanawiać, czy nie powinniśmy się rozstać, żeby ochronić dzieci, które oczywiście nie tylko są adresatami zachowań ojca, ale i świadkami naszych ciągłych kłótni... Z pewnością im to nie pomaga, by zbudować sobie obraz związku i miłości taki, jak powinien on wyglądać...

Cały problem polega na tym, że mąż przejawia w stosunku do nas postawy agresywne, krytykuje mnie i dzieci, bardzo często generalizując i oceniając nieobiektywnie - teksty typu "nigdy nie sprzątacie", "macie mnie w d...ie", towarzyszy temu agresywny, pogardliwy ton, często przekleństwa... Ja wtedy staję w obronie dzieci (zresztą za radą psychologa) lub siebie, podejmuję merytoryczną dyskusję, w której mąż sobie nie radzi, kończy się kłótnią i jego fochem... Efekty tej korelacji łatwo przewidzieć - dzieci przestają się z nim liczyć (są już na tyle duże, że same potrafią weryfikować, czy tata jest obiektywny i rzetelny w swoich ocenach czy nie). Kółko się zamyka, bo mój mąż bardzo źle znosi ewentualność tego, że będzie lekceważony. Obraża się więc i przyjmuje postawę "mam was gdzieś, róbcie co chcecie".

Próby rozmów i tłumaczenia nie dają efektów - mąż często przyznaje mi rację, obiecuje zmianę postaw - po czym po paru dniach czy tygodniach wszystko wraca do smutnej normy.

Mąż ma postawę smutną, malkontencką, przesyconą z jednej strony lękiem (boi się wielu rzeczy), perfekcjonizmem (odstępstwa od ideału doprowadzają go do szału), z drugiej złością i gniewem, agresją, pogardą w swoich postawach, brakiem szacunku do bliskich... Próbowałam wszystkiego - terapii własnej, terapii małżeńskiej, mąż tez był na terapii... Rozmów, kłótni, listów (liczone w setkach), nie trafia nic.

Generalnie to jest mądry, wykształcony człowiek, z sukcesami zawodowymi, inteligentny, zaradny, przedsiębiorczy, wartościowy... Ma z pewnością zaniżone poczucie własnej wartości, co nie dziwi, biorąc pod uwagę fakt, z jakiego domu wyszedł. Ma świadomość, jak wygląda nasze życie, nieraz mówi, że powinien odejść, że nas krzywdzi... Z drugiej strony moje próby podjęcia działań naprawczych budzą jego złość, pretensje, już nawet nie chce ze mną rozmawiać, mówi, że go oceniam (to akurat prawda), twierdzi, że nim manipuluję... Wiem, że nie potrafi identyfikować własnych uczuć, emocji, nie potrafi określić, o co właściwie mu chodzi, nie ma świadomości siebie...

Nie wiem, co robić. Moje standardowe działania z pewnością nie pomagają mu uwierzyć w siebie, w możliwość zmiany tego wszystkiego, bo rzeczywiście ciągle zwracam mu uwagę na to, co robi... Ale jest we mnie już tyle żalu za to, co mi robił przez większość życia, że nie bardzo umiem podejść do tego inaczej... Z jednej strony szkoda mi to wszystko przekreślić, z drugiej nie mogę tego ciągnąć tak dłużej, przede wszystkim ze względu na dzieci...

Może macie pomysł, jak trafić do takiego człowieka? Jak zmienić ten wieloletni marazm, w którym tkwimy, żeby nie rozwalać tego związku?

Z góry serdecznie dziękuję za wszystkie odpowiedzi...

Odpowiedz


Sortuj:     Pokaż treść wszystkich wpisów w wątku