Forum dyskusyjne

Przeczytaj komentowany artykuł

RE: GG o miłości. Strach przed uczuciem

Autor: samosia   Data: 2006-09-20, 14:06:26               

Ja tez jestem DDA i tez borykam sie z problemem uczuc. Jestem na tej stronie czesto - troche juz sie "zalilam" - dostawalam madre odpowiedzi z ktorymi raz sie zgadzalam a innym razm mialam watpliwosci. Mialam w swoim zyciu (mam 42 lata, bezdzietna) kilka zwiazkow, w tym ostatni zwiazek to malzenstwo. Majac 35 lat po raz pierwszy wyszlam za maz za Polaka z niemieckimi papierami. Od 1999 roku zyje w Niemczech. Swoje malzenstwo zawarlam raczej z rozsadku. Maz mnie kochal (jak twierdzi do dzis)i bylam pelna optymizmu, ze odwdziecze sie mu rowniez miloscia.Meza poznalam 4 lata przed slubem. Do dnia decyzji o slubie nasze kontakty byly sporadyczne - jego przyjazdy do Polski, korespondencja, telefony...O malzenstwie z nim zdecydowal fakt, ze byl zawsze wobec mnie wyrozumialy, niczego na mnie nie wymuszal i wszystko mu sie podobalo we mnie. Doswiadczona nieudanymi wczesniejszymi zwiazkami docenilam w nim te zalety i postanowilam zwiazac sie z nim pomimo braku glebszych uczuc do niego. Ja tylko wiem jak bardzo staralam sie go pokochac...Nie dalo sie. W zgielku codziennych spraw okazal sie trudnym czlowiekiem w pozyciu. Sadze, ze tak naprawde nie dojrzal do malzenstwa. Czesto zalamywalam rece po wysluchaniu niektorych jego pogladow na zycie. Doszlo do paranoi bo zaczelam sadzic, ze jego milosc do mnie nie ma nic ze mna wspolnego, ze tak naprawde to ja go kocham bo to moje mysli nieustannie krecily sie w okol niego - natomiast jego zachowanie bylo inne - widzial mnie wtedy kiedy mnie potrzebowal - jak telewizor, ktory wlacza kiedy ma ochote cos poogladac...Obarczal mnie wina za swoje niepowodzenia, za powstale problemy, za swoje zle samopoczucie, podkreslal, ze wszystko jest jego... Nie wytrzymalam, zaczelam tez krzyczec, wypominac, zadac, wymagac, szantazowac, obrazac - nie poznawalam samej siebie bo nigdy w zadnym zwiazku nikt nie doprowadzil mnie do takiego stanu. Pomimo tego wciaz walczylam o to by on mnie poznal, zrozumial, ze ja nie jestem ani zla kobieta, ani zla zona, ani zla przyjaciolka, ani zlym czlowiekim, ze to on powinien przemyslec swoje zachowanie, ze jak zmnieni podejcie do nas, do naszego zycia i do zycia w ogole to napewno uda nam sie zyc razem. Staralam sie przedluzac dobre, spokojne okresy... Trzy lata trwala hustawka. Nie umielismy sie dogadac. Powiedzialam mu, ze odchodze, ze podalam o rozwod. Rzekomo rozumial mnie i nawet pomagal mi poszukac mieszkania. Widzialam jednak, ze on cala sprawe traktuje jako przejsciowa, ze sie wycofam...Kiedy sie przekonal, ze nie zartuje zaszantazowal mnie ponownym piciem (myslal, ze znow go bede wspierala i ze mu pomoge, ze go nie zostawie z tym problemem - mial racje - pomoglam mu - odczekalam i pod jego nieobecnosc odeszlam).Obecnie juz 2 i pol roku zyjemy w separacji, w innych miastach. Dzis tez siedze i rozmyslam o swoim zyciu na zasadzie co robic dalej? Maz bardzo chce abym wrocila (mamy ze soba kontakt, spotykamy sie, duzo rozmawialismy o nas, zostalo juz chyba wszystko powiedziane: i mile sprawy i te niemile tez). Problem tkwi w tym, ze mam watpliwosci co do jego zdrowia psychicznego. Czesto zauwazam, ze on nie radzi sobie z logicznym, skojarzeniowym mysleniem. Czesto zaprzecza temu co sam powiedzial, czesto przekreca to co sam powiedzial, nie przyznaje sie do tego co powiedzial we wczesniejszych rozmowach jesli to jest dla niego niekorzystne, zapomina o naszych rozmowach i wszystko trzeba zaczynac od nowa. Nie jest rzeczowy, nie jest konkretny w tym co mowi.....Musze sie "napracowac", zeby uzyskac od niego konkretne przyklady lub slowa. Czesto powtarza, ze wazne sa rozmowy ale kiedy ja taka rozmowe zaczynam to prosi, zeby ta rozmowe odlozyc na pozniej. Kiedy go prosze o pewne przemyslenia dotyczace naszego zwiazku to zgadza sie ale nigdy sam nie zacznie o tym mowic a kiedy mu o tym przypomne to mam wrazenie, ze w ogole sie nad tym nie zastanawial, ze robi to dopiero pod moim naciskiem. Jestem raczej osoba pogodna, przystepna i otwarta. Meczy mnie wysluchiwanie jego narzekania na wszystko co robi. On nie pracuje, utrzymuje sie z zsilku, slub ze mna wzial w wieku
36 lat, byl kawalerem, wczesniej mial tylko jeden powazniejszy, ale krotki zwiazek. Ta dziewczyna porzucila go i on to bardzo przezyl. Jest alkoholikiem. Leczyl sie, mial terapie. W naszym zwiazku 5 lub 6 razy mial nawroty. Od czasu jak odeszlam nie pije, regularnie spotyka sie z grupa AA. Jest chorowity, ma sztuczna zastawke w sercu, problemy z nerkami i kregoslupem, czesto jest przeziebiony, ma problemy ze spaniem, czesto jest niezadowolony, narzeka na rzad i urzedy, trudno znalesc mu odpowiednia prace, twierdzi, ze wszedzie za malo placa, robil rozne szklenia ale nie stara sie szukac odpowiedniej pracy. W naszym zwiazku przepracowal 2 lata i bylo strasznie: wiecznie zmeczony, niezadowolony i pelen pretensji ze on haruje a ja rozwalam jego pieniadze - owszem kupowalam jakies drobiazgi do naszego mieszkania ale nigdy nam nie brakowalo na zycie, zylismy skromnie. Gotowalam obiady, sprzatalam, zajmowalam sie domem, uczylam sie jezyka.... od czasu do czasu goscilismy znajomych i rodzine. Poniewaz ja z alkoholem problemu nie mam i pije go od czasu do czasu to on widzi we mnie potencjalna alkoholiczke i w tym temacie tez jest nam trudno dojsc do porozumienia. Nie rozumie tej jego rzekomej milosci do mnie. Proponowalam mu zeby wprowadzil sie do mnie ale twierdzi, ze nie odpowiada mu miasto w ktorym zyje. Kiedy proponuje zeby znalazl dla nas mieszkanie w innym miescie niz jego i moje to przystaje na to ale nic w tym kierunku nie robi. Trwa stan zawieszenia. Nie wiem w ktora strone mam zrobic krok. Zaczynam podejrzewac sie o nienormalnosc. Jeszcze mam na tyle sily, zeby sie z nim ponownie zwiazac, nie stracilam nadziei, ze on zmieni podejcie do pewnych spraw, ma wiele zalet, ktore w zyciu partnerskim cenie. Mam rowniez sily by tworzyc nowy zwiazek - chce jednak zakonczyc sprawe z mezem. To co obserwuje w zwiazkach innych ludzi to zaledwie wierzcholek gory lodowej - wszystko co wazne jest "pod woda". Kto moze mi powiedziec jak postapic? Kto mial podobny dylemat? Czy mam desperacko wrocic do meza i niech sie dzieje "wola nieba"? Czy tylko w ten sposob moge dac sobie odpowiedz co zrobic? Czy jesli zerwe kontakt z mezem bede mogla zyc w poczuciu spokoju, ze nasz zwiazek i tak nie udalby sie? Czy mam prawo tak twierdzic nie przekonawszy sie o tym? Czy jesli nowy zwiazek bedzie nieudany czy nie pozaluje, ze nie dalam szansy mezowi i sobie? Czy jak wroce do meza czy nie nastawiam sie z gory na przegrana? Kto moze dac mi odpowiedz? Nikt? Musze sama wiedziec? Jak to zrobic? Psycholog? A moze jednak ktos cos podpowie. Pozdrawiam wszystkich.

Odpowiedz


Sortuj:     Pokaż treść wszystkich wpisów w wątku